Kodeks pracy zamiast konstytucji, czyli o słoniach i mrówkach w mediach (felieton)

Kinga Rusin z Konstytucją RP

Gwiazdy mediów głośno protestują przeciw zagrożeniom praworządności. Natomiast kiedy naruszane lub omijane są prawa szeregowych pracowników bliskich im mediów, solidarnie milczą – pisze w felietonie Tomasz Wojtas.

W ostatnich dniach przez media społecznościowe przetoczyła się fala kpin ze zdjęcia, które Kinga Rusin zamieściła na Instagramie. Prezenterka przez lata związana z TVN stoi z Konstytucją RP na egzotycznej plaży, a we wpisie apeluje: „Tańce na grobie Konstutucji i Krajowy Plam Odbudowy (KPO) czyli nie dajmy się oszukać PIS-owi!”

Aktywista Jan Śpiewak zarzucił Kindze Rusin, że jest oderwana od rzeczywistości, Rusin ripostowała, że „ułaskawiony przez Dudę atencjusz spłaca dług”. Polemika jakich wiele.

Przeglądam wpisy na profilu instagramowym Kingi Rusin z ostatniego roku. Roku, w którym covidowy kryzys gospodarczy mocno uderzył także w branżę mediów. Zamknięto wiele tytułów prasowych, były zwolnienia i czasowe obniżki pensji i wymiaru pracy.

Grupa TVN Discovery na przełomie roku pożegnała się z kilkudziesięcioma pracownikami, także znanymi dziennikarzami. Jednocześnie Kamil Różalski, przez wiele lat operator obrazu w firmie, zarzucił jej, że wielu pracowników technicznych i szeregowych dziennikarzy zostało zmuszonych do przejścia z etatów na umowy cywilnoprawne. – Rozliczaliśmy się na podstawie umowy o dzieło, podczas gdy moja praca cały czas miała charakter etatowy – powiedział „Krytyce Politycznej” Piotr Zieliński, przez lata wydawca „Dzień dobry TVN”. Dopiero po fali krytycznych publikacji Grupa TVN Discovery zapowiedziała, że kilkaset osób dostanie propozycję przejścia z umów cywilnoprawnych na etaty.

Na profilu Kingi Rusin ciężko to zauważyć. Jeśli chodzi o media, w tym roku skrytykowała Agustina Egurrolę za przejście do TVP oraz solidaryzowała się z akcją „Media bez wyboru”. Warunków, na jakich z TVN współpracowała spora część zespołu, albo nie zauważyła, albo nie uznała za na tyle istotną sprawę, żeby informować o niej na Instagramie.

Oczywiście Rusin nie jest wyjątkiem. Komentarzy do sytuacji pracowniczej w TVN nie było w większości mediów liberalnych, ich czołowi publicyści skupiali się ostatnio na alarmowaniu, jak dużym zagrożeniem dla wolności słowa jest przejęcie Polska Press przez Orlen. Na analizę sytuacji pracowniczej w innych mediach najwidoczniej nie starczyło czasu.

Może dlatego, że parę miesięcy temu zarząd wydawcy „Gazety Wyborczej” usiłował zwolnić dyscyplinarnie ówczesnego szefa związku zawodowego Wojciecha Orlińskiego, wycofał się dopiero po liście protestacyjnym ponad setki znanych osób i udanych mediacjach z Orlińskim. Natomiast Jarosław Bińczyk, dziennikarz sportowy łódzkiego wydania „GW”, który pozwał Agorę o wynagrodzenie za nadgodziny, został właśnie oddelegowany do pisania nekrologów.

Z kolei wydająca „Rzeczpospolitą” i „Parkiet” Gremi Media w sprawozdaniu finansowym podało, że na koniec roku zatrudnienie w całej grupie kapitałowej wynosiło 61 etatów. Bogusław Chrabota, naczelny „Rzeczpospolitej” i szef Izby Wydawców Prasy, niedawno nazwał etat bonusem, na który stać tylko zamożniejsze firmy z branży mediów.

Okazji do skrytykowania TVN nie przepuściły natomiast media konserwatywne. Milczały za to, kiedy dwa lata temu pracownicy Telewizji Republika byli tak zdesperowani, że o wielomiesięcznych opóźnieniach w wypłatach niedużych pensji zaalarmowali premiera, wicepremier oraz marszałków Sejmu i Senatu, opowiedzieli też o tym „Gazecie Wyborczej”. Politycy umyli ręce, a wiceprezes TV Republiki Tomasz Sakiewicz komentował: „Po narkotykach nie powinno się pisać tekstów”.

Słonie i mrówki

Przykłady można mnożyć, prekaryzacja zatrudnienia to problem przekraczający wszystkie podziały rynku – dotyczy i mediów prywatnych, i publicznych, konserwatywnych i liberalnych, startupów i korporacji działających od lat.

Parę lat temu ujawniono zarobki czołowych dziennikarzy Telewizji Polskiej. Oponenci mediów publicznych krytykowali, że Holecka, Rachoń czy Ziemiec zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, TVP broniła się, podkreślając, że podobne kwoty inkasowali czołowi dziennikarze nadawcy za poprzednich władz.

Dyskusji w ogóle nie wzbudziło natomiast to, że zarówno parę lat temu, jak i obecnie gwiazdy TVP nie są przez firmę zatrudnione, tylko współpracują z nią jako prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, co miesiąc wystawiają faktury. Czyli „Wiadomości” nie prowadzą dziennikarze, tylko przedsiębiorcy Ziemiec czy Holecka, a wcześniej Kraśko.

Czy pracują też w dużym wymiarze dla innych firm, co uzasadniałoby, że zamiast pracy na etacie współpracują z TVP jako przedsiębiorcy? Kraśko prowadził raz w tygodniu program w TOK FM, a Rachoń pisze felietony do „Gazety Polskiej”, jako pracownicy etatowi mogliby podpisać z tymi mediami umowy o dzieło. Ale wtedy TVP płaciłaby duże składki na ZUS i NFZ, a gwiazdy z dużą częścią zarobków wpadałyby w drugi próg podatkowy. Współpraca B2B to optymalizacja kosztów dla obu stron. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku szeregowych pracowników mediów.

Szymon Jadczak, który niedawno przeszedł do Wirtualnej Polski, na odchodnym w TVN napisał, że „niektórzy wciąż nie mogą pogodzić się, albo może nie wiedzą, że pańszczyznę w Polsce zniesiono już dość dawno, bo w 1864 roku”. W wywiadzie udzielonym yutuberowi Winiemu ujawnił, że z TVN przez lata współpracował na umowie cywilnoprawnej. – Większość moich kolegów ani nie ma etatów, ani nie ma jakichś dużych zarobków. Nie dziwię się, że teraz ludzie nie idą do dziennikarstwa – stwierdził.

Kiedy w połowie 2016 roku Radio ZET kończyło wieloletnią współpracę z Moniką Olejnik (proponowano jej tylko niedzielną audycję) grupa ponad 20 znanych publicystów, głównie związanych z „Polityką”, „Newsweek Polska”, TVN i „Gazetą Wyborczą”, sugerowała, że to demonstracja polityczna nadawcy.

Za to gdy w połowie 2014 roku Telewizja Polska przenosiła do firmy zewnętrznej ponad 400 pracowników (rok później dużą część zwolniono, ZUS uznał ten outsourcing za pozorny), podobnych listów czy stanowisk szefów i publicystów innych mediów nie było. Nie było ich też niedawno, gdy kurator sądowy przejął na krótko kontrolę nad „Dziennikiem Wschodnim”, a wskutek zamieszania prawnego dziennikarze i inni pracownicy nie dostają pensji.

Mało dziennikarskich Koraczy

Jasne, że syty głodnego nie zrozumie, a słoniom trudno zwracać uwagę na mrówki. Ale, trawestując odpowiedź na pytanie klasyka, mogę stwierdzić, że wpis lub felieton dziennikarskiego Koracza ujmujący się za szarymi, szeregowymi mediaworkerami najbardziej bym chciał przeczytać.

Piszący te słowa nie jest w tej sprawie bezstronny. Jako osoba od lat zatrudniona na etacie może czuć się uprzywilejowany. Trudno natomiast patrzeć spokojnie na to, co w kwestii praw pracowniczych dzieje się w branży. Nie wszystko można tłumaczyć odwiecznym kryzysem mediów tradycyjnych.

Nie ma niczego złego w angażowaniu się gwiazd mediów w sprawy publiczne, o ile nie przeistaczają się w polityków. Szkoda tylko, że walki o praworządność nie zaczęły od swojej branży. Nie trzeba do tego jechać na Malediwy z egzemplarzem Konstytucji w walizce. Można bez wychodzenia z redakcji zrobić selfie z Kodeksem pracy. A najlepiej zacząć stosować go w praktyce.

Od redakcji: Tym tekstem zaczynamy serię felietonów. Będą pojawiać się nieregularnie, raczej w weekendy, jak coś szczególnie przykuje naszą uwagę i w natłoku bieżących spraw będzie czas, żeby się zastanowić i w miarę dorzecznie to spisać.