Amnesty International wystosowała pilny apel w sprawie dwóch aktywistów, którzy usłyszeli zarzuty włamania z kradzieżą za rozlepienie plakatów krytykujących ministra Łukasza Szumowskiego w wiatach przystankowych w Warszawie. Grozi im do 10 lat więzienia. Jeden z działaczy, dziennikarz Bartek Sabela, powiedział Wirtualnemedia.pl, że składa zażalenie do sądu na zatrzymanie go i przeszukanie mieszkania.
We wtorek na stronie Amnesty International ukazał się pilny apel (ang. urgent actions) o podpisywanie protestu w sprawie zatrzymania dwóch aktywistów, którzy według organów ścigania mieli zorganizować akcję plakatową, krytykującą ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Międzynarodowy apel, skierowany za pośrednictwem e-maila do ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego, jest również wysyłany do ambasadora Polski w danym kraju.
„Prawo do wolności wypowiedzi, zapisane w Międzynarodowym Pakcie Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, której stroną jest Polska, chroni tworzenie i rozpowszechnianie takich plakatów, nawet jeśli są krytyczne wobec władzy. Organy ścigania twierdzą, że doszło do szkody materialnej w wysokości 450 złotych. Nie jest jasne, dlaczego oskarżenia te zostały wniesione, ponieważ aktywiści nie zrobili niczego, co mogłoby oznaczać kradzież lub włamanie. Amnesty International obawia się, że zarzuty te są bezpodstawne i mają na celu ukaranie działaczy za ich krytykę władz w sposób zgodny z wzorcem nękania protestujących i działaczy, udokumentowanym przez naszą organizację od 2017 r. w Polsce” – brzmi apel, który internauci z całego świata wysyłają za pośrednictwem AI do ministra Kamińskiego.
Apel kończy się wezwaniem do wycofania zarzutów wobec dwóch aktywistów. Nie wiadomo, dlaczego Amnesty International skierowała ten apel do ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego (odpowiada za policję), a nie do prokuratury, która wszczęła śledztwo i postawiła zarzuty aktywistom. I na której czele stoi Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny.
„Zarzuty są absurdalne”
Nie ma jednak wątpliwości, że taka akcja organizowana jest przez Amnesty International tylko w wyjątkowych sytuacjach. Chodzi o dwóch aktywistów, którzy mieli pod koniec maja mieli wywiesić na warszawskich przystankach plakaty z krytyką Łukasza Szumowskiego. Zarzuty o kradzież z włamaniem usłyszał dziennikarz Bartek Sabela, współpracujący z „Gazetą Wyborczą”, magazynem „Kontynenty” oraz „Pismo”. Drugą osobą jest działaczka Strajku Kobiet. Obojgu grozi kara więzienia do 10 lat.
– Składam dwa zażalenia do sądu rejonowego – na zatrzymanie i na przeszukanie oraz zajęcie rzeczy. Środki zastosowane przez policję w formie szykan i represji, na wyraźne polecenie władzy, są kompletnie nieadekwatne do czynu, który mi zarzucono, czyli podmienienia kilkunastu plakatów w gablotach reklamowych. Zarzuty i policyjne działania są absurdalne – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Bartek Sabela.
Jego zdaniem, władza przesuwa kolejne granice, a eskalacja represji oraz zarzutów wobec rzekomo popełnionych czynów jest bezprecedensowa w historii Polski po 1989 r.
„To paragraf stosowany wobec poważnych przestępców”
Dziennikarz został zatrzymany we wtorek 10 czerwca o godz. 16.00. – Poszedłem po leki dla dziecka [sześciotygodniowego synka – red.] i wychodząc z apteki zostałem zatrzymany przez siedmiu funkcjonariuszy, musieli mnie obserwować. Powiedzieli, że zrobią przeszukanie mojego mieszkania. Poszliśmy tam, przetrząsnęli mieszkanie drobiazgowo, piwnicę i mój samochód też. Co istotne, nie weszli z nakazem prokuratorsko-sądowym, tylko na tzw. policyjną blachę, czyli w trybie art. 306, który mówi o przypadkach niecierpiących zwłoki. To paragraf stosowany wobec poważnych przestępców, którzy mogą uciec i nie ma czasu na załatwienie nakazu sądowego. Skonfiskowano mi wiele rzeczy – telefony, nośniki pamięci, kamerę i tysiąc złotych w gotówce, które było w szafce – opowiada Bartek Sabela.
Potem policja zawiozła dziennikarza na komendę, gdzie okazało się, że funkcjonariusze „zapomnieli” o drugim samochodzie – jego żony, więc wrócili do ich domu i przeszukali drugie auto.
– Potem noc w celi i przesłuchanie dopiero następnego dnia o godz. 14.00. Trwało może dziesięć minut – opowiada dziennikarz.
„Bycie dziennikarzem nie zwalnia z bycia obywatelem”
Jednym z zarzutów stawianych Bartkowi Sabeli przez media publiczne jest to, że jako dziennikarz nie powinien angażować się w akcje krytykujące rządzącą partię.
– Takie zarzuty to piramidalna bzdura. Co z tego, że jestem dziennikarzem? Czy bycie dziennikarzem zwalnia z bycia obywatelem? Jestem człowiekiem zatroskanym o przyszłość swoją i swojej rodziny. Wiem, że łatwo to powiedzieć: jesteś dziennikarzem, to nie możesz tego i tamtego. Jesteś prawnikiem, to też nie możesz wielu rzeczy. Ludzie, którzy kierują pod moim adresem te zarzuty, nigdy nie są w stanie sprecyzować, co tak dokładnie im przeszkadza. Czy fakt, że wychodzę na ulicę protestować podkopuje moją wiarygodność w tematach, które opisuję? Jak ktoś prześledzi to, co piszę, to zobaczy, że ja nigdy nie piszę o polityce. To temat, którego nie podejmuję w swoich reportażach. Poza jednym wyjątkiem – raz opisałem sylwetki Obywateli RP, chyba w 2016 r., kiedy byłem jeszcze członkiem tego ruchu. I na końcu tekstu było napisane, że jestem członkiem Obywateli RP, więc sytuacja była jasna – podkreśla Bartek Sabela.
We wtorek, tuż po zatrzymaniu Bartka Sabeli, w głównym wydaniu „Wiadomości” TVP podały nazwisko aktywisty. „Jak nieoficjalnie dowiedziała się TVP Info, zatrzymany to Bartłomiej Sabela, dziennikarz związany z ‚Gazetą Wyborczą’, były działacz Obywateli RP” – powiedziała prowadząca program Danuta Holecka. Materiał został opatrzony paskiem „Hejter z ‚Gazety Wyborczej’ zatrzymany”. Z kolei portale tvp.info i wPolityce.pl podały również nazwisko zatrzymanej dzień wcześniej aktywistki.
– Nie mam dowodów na to, że policja przekazała TVP moje dane, jednak przywieźli mnie około 19.00 do Komendy Stołecznej Policji, a o 19.30 w głównym wydaniu „Wiadomości” był już mój wizerunek i dane osobowe. Moja koleżanka twierdzi, że słyszała, jak jeden z funkcjonariuszy przekazywał moje dane ludziom z TVP – mówi Bartek Sabela.
„Nie odczułem wsparcia ze strony ‚Gazety Wyborczej'”
Po zatrzymaniu Bartka Sabeli, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Roman Imielski odciął się od dziennikarza. „W taki sam sposób jak Bartek Sabela (12 tekstów) to związany z „Wyborczą” jest Bronisław Wildstein (10 tekstów). I tak, żaden z nich nie miał etatu u nas” – napisał Imielski na Twitterze.
W taki sam sposób jak Bartek Sabela (12 tekstów) to związany z „Wyborczą” jest Bronisław Wildstein (10 tekstów) 🙂 I tak, żaden z nich nie miał etatu u nas https://t.co/U2lMWgzpH6
— Roman Imielski (@romanimielski) June 9, 2020
Sytuację próbował ratować Jarosław Kurski, pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. W rozmowie z naszym portalem zapewnił, że „‚Wyborcza’ zawsze solidaryzuje się z prześladowanym, tak jest i tym razem”.
Zapytaliśmy dziennikarza, czy poza zatrzymaniu otrzymał wsparcie od Agory.
– W żaden sposób nie odczułem wsparcia, nie było nawet próby kontaktu, ani ze strony „Gazety Wyborczej”, ani AMS. Po tweetcie Romana Imielskiego najbardziej urażeni czują się ci dziennikarze Agory, którzy pracują tak, jak ja, na umowy o dzieło. To, co napisał Imielski nie uderzało tylko we mnie i nie podkopywało mojej pozycji. Tak naprawdę to był sygnał dla wszystkich osób pracujących jako wolni strzelcy: „Jakby co, to mamy was gdzieś”. To było słabe, a porównanie z Bronisławem Wildsteinem to jakiś totalny absurd. Roman Imielski najprawdopodobniej nie wie, jakie ja teksty pisałem do „Dużego Formatu”. Jak wiesz, napisać kilkanaście obszernych reportaży do „Dużego Formatu” to nie jest mało. To nie wstępniak na drugiej stronie czy krótka opinia na trzeciej. Taki tekst to wielomiesięczna robota – zaznacza dziennikarz.
Dodaje jednak, że inne redakcje, z którymi współpracuje, np. magazyn „Pismo”, od razu ruszyły z pomocą. – Wspaniałe jest, że solidarność się pojawia – mówi Sabela.
AMS złożył zawiadomienie na policję
W nocy z 28 na 29 maja br. rozwieszono na kilkunastu przystankach komunikacji miejskiej w Warszawie plakaty krytykujące ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Nieznani aktywiści oskarżają na nich ministra o fałszowanie statystyk na temat epidemii koronawirusa, przypominają, że rekomendował wybory korespondencyjne i zarzucają mu zakup maseczek niespełniających norm za niemal 5 mln zł.
Zaraz potem ministrowie rządu PiS (m.in Michał Dworczyk) na konferencji prasowej zarzucili prezydentowi Warszawy Rafałowi Trzaskowskiemu stosowanie mowy nienawiści. Ratusz stanowczo zaprzeczył, że miał udział w akcji wywieszania plakatów i zażądał wyjaśnień od spółki AMS, należącej do koncernu Agora. AMS jest operatorem gablot reklamowych na warszawskich przystankach.
Wówczas rzeczniczka AMS Grażyna Gołębiowska poinformowała na łamach „Gazety Wyborczej”, że „włamano się do gablot spółki” i złoży w tej sprawie zawiadomienie na policję. Swoje straty firma wyceniła na 450 zł.
Po dwóch tygodniach zatrzymano dwie osoby
W poniedziałek 8 czerwca br. późnym wieczorem policja zatrzymała aktywistkę ze Strajku Kobiet. Wyprowadzono ją z domu w kajdankach, a mimo braku nakazu prokuratorskiego policja przeszukała mieszkanie kobiety, łącznie z piwnicą i zarekwirowała nośniki informacji.
Dzień później, we wtorek w tej samej sprawie został zatrzymany były działacz Obywateli RP i dziennikarz, współpracujący m.in. z „Gazetą Wyborczą” i magazynem „Kontynenty”. 10 czerwca po południu zatrzymani aktywiści usłyszeli zarzuty kradzieży z włamaniem i zostali zwolnienie. Grozi im kara więzienia do 10 lat.
„Środowisko ‚Wyborczej’ nie reprezentuje interesów Polski”
W środę „Wiadomości” po raz drugi wyemitowały materiał o zatrzymanych aktywistach, opatrując go paskiem „Kulisy polityczno-medialnego ataku”. „Bartłomiej S., kiedyś związany z tzw. Obywatelami RP, dziennikarz ‚Gazety Wyborczej’ miał umieszczać obraźliwe plakaty, szkalujące osobę ministra. Rzekomo działając z własnej inicjatywy, włamywał się do wiat przystankowych administrowanych przez firmę AMS – agencję należącą do grupy Agora, właściciela ‚Gazety Wyborczej'” – zapowiedziała materiał Danuta Holecka.
Z reportażu Konrada Warzochy dowiedzieliśmy się, że aktywista zeznał, iż „z własnej inicjatywy włamywał się do gablot”. „Trudno w to uwierzyć, skoro ich właścicielem jest spółka AMS, należąca do Agory, do której również należy ‚Gazeta Wyborcza” – mówi dziennikarz TVP.
W reportażu wypowiada się również dr Paweł Skrzydlewski, adiunkt w Katedrze Metafizyki KUL. – Środowisko to [„Gazety Wyborczej” – red.] od początku nie reprezentowało ani interesów Polski, ani nie przestrzegało zasad etyki zawodowej. Pierwszą zasadą etyki zawodowej ludzi mediów jest to, żeby nie szkodzić, nie kłamać – powiedział Skrzydlewski.
– Mamy stek oszczerstw na łamach „Gazety Wyborczej”, a z drugiej strony widzimy sytuację kuriozalną, że dziennikarz związany, jak donoszą media, z „Gazetą Wyborczą”, włamuje się czy rozwiesza plakaty w gablotach, które należą do właściciela „Gazety Wyborczej”, a opisuje to dziennikarz związany z Wyborczą, który przypadkiem w nocy jest w tym rejonie – powiedział w środę Łukasz Szumowski na konferencji prasowej.