Debata w formie, jaką proponuje Rafał Trzaskowski jest realna, lecz dopiero w drugiej turze wyborów prezydenckich. Powinni ją przeprowadzić ramię w ramię dziennikarze różnych redakcji, ale problemem jest osiągnięcie porozumienia przez czołowych nadawców telewizyjnych. – Wszystkie one pilnują jakichś interesów – mówi Juliusz Braun, były prezes Telewizji Polskiej, członek Rady Mediów Narodowych. – To, co mamy obecnie to nie debata, a przepytywanie kandydatów – uważa medioznawca Maciej Mrozowski.
Kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Rafał Trzaskowski wezwał w środę pozostałych kandydatów do debaty, którą miałoby zorganizować, według jego pomysłu, kilka stacji największych telewizyjnych.
W debacie – jak mówił Trzaskowski – kandydaci mieliby odpowiadać zarówno na pytania dziennikarzy, jak i mogli przepytywać siebie nawzajem. W proponowanej formule każda z dziesięciu redakcji („od prawa do lewa”) zadałaby kandydatom po trzy pytania.
Mrozowski: za TVP snuje się zapaszek
Zdaniem prof. Macieja Mrozowskiego, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, debata przedwyborcza w proponowanej przez Rafała Trzaskowskiego formule jest bardzo potrzebna, a jednocześnie – w obecnym kształcie zupełnie niemożliwa.
– Zacznijmy od tego, że debata telewizyjna kandydatów jaką my znamy, nie jest w ogóle debatą. W klasycznej debacie dziennikarz uczestniczy wyłącznie jako osoba pilnująca czasu, moderująca dyskusję uczestników, ale nie zadająca pytań. Trzyma tez reżim czasowy, jednakże nie wychodzi poza tę rolę. To, co nam się prezentuje przed wyborami jest zwykłym przepytywaniem kandydatów przez prowadzącego dziennikarza. Niechże i tak już ostatecznie będzie, lecz niech to uczestnicy wezmą na siebie ciężar zadawania większości pytań. Niech rozmawiają między sobą, żebyśmy my, widzowie, mogli czegoś się o nich dowiedzieć – postuluje.
Prof. Mrozowski zwraca uwagę, że Trzaskowski jest obecnie w najlepszej sytuacji wyjściowej do takiego debatowania. – Czuje się bardzo pewny siebie: niedawno wygrał ważne wybory w Warszawie, jest „w kondycji”, żeby użyć terminologii sportowej. Nie mówię, że wygra te wybory, ale jest w dobrej formie ku temu. Obecny prezydent panicznie się boi dyskutowania. Jest w gorszej sytuacji, bo – jak każdy urzędujący prezydent – musi bronić swoich dokonań, a te w przypadku Andrzeja Dudy jakie są – widzimy. Jest też słaby polemicznie, nadaje się do wiecowania, lecz znacznie gorzej do prowadzenia sporów na wizji z innymi politykami – ocenia medioznawca.
Czy wszystkie telewizji powinny wziąć udział w debacie? – Tak, wszystkie trzy największe powinny się w nią włączyć: a więc TVP, TVN i Polsat. Sama Telewizja Polska nie jest medium, w którym wszyscy politycy chcieliby debatować. Ponieważ „zalatuje”, ciągnie się za nią specyficzny zapaszek – politycy nie lubią takich zapaszków. Poza tym zasięgi najważniejszych stacji telewizyjnych wspaniale uzupełniają się i wówczas, gdyby wszystkie zdecydowały się na transmisję, starcie kandydatów miałoby zasięg prawdziwie ogólnopolski – prognozuje prof. Maciej Mrozowski.
Pytania w debacie i od Lisa, i od Karnowskich?
Juliusz Braun, w przeszłości m.in. prezes Telewizji Polskiej, a obecnie członek Rady Mediów Narodowych, przypomina, że dawniej już bywały debaty, transmitowane przez wszystkie trzy duże telewizje. –
To zdawało egzamin, ale pamiętajmy, że pokazywano je w drugiej turze. Sądzę więc, że jest sens zapraszania wszystkich telewizji do tego typu starcia, jak proponuje to Rafał Trzaskowski, jednak forma przezeń zaproponowana sprawdzałaby się dopiero w drugiej turze. Wówczas jest „na scenie” dwóch kandydatów i zadawanie im po 10 pytań przez dziennikarzy nie stanowi problemu. Gorzej oczywiście, gdy tych kandydatów jest dziesięciu – pytań robi się sto, czasu brakuje. W tej formie jest to nierealne – ocenia.
Braun uważa, że TVP nie zdecydowałaby się pokazać pluralistycznej debaty, z udziałem wielu dziennikarzy z rozmaity redakcji. – Gołym okiem i z daleka widoczne jest, że telewizja publiczna ma za zadanie pomagać Andrzejowi Dudzie. Nie byłoby więc dla nich ciekawym wpuszczenie na ekran starcia, w którym padałyby pytania niewygodne dla promowanego przez nich kandydata. Widz TVP ma mieć bowiem czarno-biały ogląd świata, nie trzeba i nie wolno wpuszczać mu do niego kolorów, żeby nie zwątpił, kto jest dobry na scenie politycznej, a kto nie. Obawiam się zresztą i szczerze mówiąc, że pozostałe telewizje też nie poszłyby na takie rozwiązanie i nie transmitowałyby wspólnej debaty: każda z nich ma jakieś interesy, których musi strzec – mówi nam członek RMN.
Zdaniem naszego rozmówcy dobrym pomysłem jest zaproszenie na debatę dziennikarzy różnych redakcji, od prawa do lewa. – Takie starcie powinien prowadzić któryś z braci Karnowskich, ale obok niego winien też znaleźć się w studiu Tomasz Lis, aby pytania były równie kłopotliwe dla wszystkich kandydatów. Zupełnie inną kwestią jest to, czy dziennikarze z tak różnych redakcji chcieliby obok siebie stanąć i prowadzić program, szczerze w to wątpię. Środowisko jest już tak podzielone, że nie ma nawet wspólnego balu, lecz są dwa dziennikarskie bale. Być może debatami powinna się więc zająć jakaś niezależna fundacja, tak jak jest to w USA czy Francji – a telewizji powinny tylko kupować prawa do niej? Rzecz jest do rozważenia – analizuje Juliusz Braun.
Kreft: zastanowiłbym się, czy to konieczne
Prof. Jan Kreft, medioznawca z Politechniki Gdańskiej mówi nam, że każda forma rozmowy kandydatów przed wyborami jest dobra, aczkolwiek „diabeł tkwi w szczegółach”. – Od formy przyjętej przez sztaby kandydatów będzie zależała odpowiedź, czy debata jest potrzebna. A nie od tego, jaka jest potrzeba postrzegana przez członków społeczeństwa. Innymi słowy trochę tak jest, że potencjalny wyborcy „padają ofiarą” lepszych lub gorszych strategii, przyjmowanych przez sztaby, ale nie jest to dostosowane do ich potrzeb. Czy debata w innej formie jest możliwa? Gdybym miał prowadzić kampanię poszczególnych kandydatów, w połowie przypadków poważnie zastanowiłbym się, czy w ich przypadku jest to konieczne.
Prezydent Andrzej Duda zadeklarował w czwartek, że weźmie udział w debacie w organizowanej przez publiczną telewizję 17 czerwca. Sceptycznie wypowiada się o niej Rafał Trzaskowski. Pozostali kandydaci są zwolennikami kilku debat.
– Jedna debata nie wystarczy, by porozmawiać o wszystkich problemach Polaków. Standardem jest, że w życiu publicznym wprowadzamy dialog; jeśli nie potraficie rozmawiać, to dajcie sobie spokój z polityką, bo ludzie chcą rozmawiać – mówił w środę w Wałbrzychu kandydat Lewicy Robert Biedroń, deklarując, że będzie uczestniczył we wszystkich organizowanych debatach. Podobne stanowisko przedstawili kandydat PSL-Kukiz’15 Władysław Kosiniak-Kamysz i kandydat Konfederacji – Krzysztof Bosak.
Debata wyborcza w Telewizji Polskiej zaplanowana jest na 17 czerwca, ma zacząć się o godz. 21 i być pokazywana w TVP1 i TVP Info. Gospodarzem będzie Michał Adamczyk. – Debata potrwa 70 minut i zorganizowana zostanie z zachowaniem wszelkich środków bezpieczeństwa wynikających z trwającej pandemii wirusa SARS-CoV-2 – zaznaczyła TVP.
Planowane początkowo na 10 maja wybory prezydenckie odbędą się ostatecznie 28 czerwca, a ewentualna druga tura – 12 lipca.