Jeśli coś dzieje się na dole kopalni i trwa akcja ratownicza, to trzeba sobie uzmysłowić, że nieodłączną częścią tej sytuacji jest pojawienie się mediów i dziennikarzy, którzy zadają pytania. Tę sytuację też trzeba umieć opanować. Często jednak popełniane są w tym względzie błędy. Jednym z nich – w opinii Marka Błońskiego, dziennikarza Polskiej Agencji Prasowej – jest wyznaczanie kierownika akcji ratowniczej, jako osoby odpowiedzialnej za informowanie mediów.
– Taka osoba rzeczywiście najwięcej wie o akcji, ale informowanie mediów nie jest jej priorytetem. Kierownik akcji zajmuje się ratowaniem ludzi i koordynowaniem akcji i na tym powinien się skupić – podkreślił Błoński w trakcie swego wystąpienia podczas Akademii BHP Wydawnictwa Górniczego.
Każdy z dziennikarzy potrzebuje podstawowych informacji, dlatego dobrze jest przygotować komunikat, który powinien zostać opublikowany na stronie internetowej i rozesłany do redakcji e-mailem.
– Taki komunikat powinien być potem, w miarę rozwoju sytuacji, aktualizowany. Kolejnym krokiem w opanowaniu chaosu informacyjnego jest wyznaczenie określonych godzin na opublikowanie kolejnych komunikatów i organizację briefingów. To pozwala na uporządkowanie sytuacji i nadanie sprawom właściwego biegu – podkreślił Błoński.
Bardzo negatywne spostrzeżenia dotyczące informowania dziennikarzy o akcji ratowniczej ma Maciej Dorosiński, dziennikarz Trybuny Górniczej i portalu netTG, który relacjonował tragiczne wydarzenia z 20 grudnia 2018 r. w kopalni ČSM w Stonawie w Czechach.
Normalne miejsce do pracy
– Polscy dziennikarze, którzy dotarli do Stonawy, musieli spędzić noc w samochodach, a potem przez wiele godzin stać przed kopalnią bez dostępu do żadnego pomieszczenia czy toalety. Było bardzo zimno. Nikt nie pomyślał o tym, żeby zapewnić dziennikarzom jakieś normalne miejsce do pracy – tłumaczył Maciej Dorosiński dodając, że dziennikarze, chcąc wykonywać swoje zadania rzetelnie i profesjonalnie, muszą mieć dostęp do informacji.
– Nie oczekujemy luksusów, a godnego traktowania. Oczywiście zawsze znajdą się redakcje, które w obliczu danej tragedii będą próbowały znaleźć sensację. Nie należy jednak przez takie pojedyncze przypadki oceniać nas wszystkich – przekonywał.
Zdaniem Wojciecha Jarosa, rzecznika Spółki Restrukturyzacji Kopalń i byłego rzecznika Katowickiego Holdingu Węglowego, jeżeli ktoś zaczyna myśleć o kryzysie w momencie, kiedy on następuje, to jest już za późno.
– Rzecznik musi się do każdej relacji przygotować, musi mieć wiedzę o kopalni i o samym zdarzeniu. Przekazywać należy w sposób maksymalnie prosty. Dobrze jest, gdy rzecznik ma stałe wsparcie w każdym zakładzie górniczym. Mogą to być inżynierowie energomechaniczni lub inwestycyjni, ludzie, którzy potrafią opowiadać prostymi słowami o technice – przekonywał Jaros.
Podzielił też rację Marka Błońskiego z PAP wskazując, że ci, którzy współpracują z rzecznikiem, powinni być na tyle wysoko posadowieni w zakładowej hierarchii, aby mieli prawo o każdej porze wejść do sztabu akcji ratowniczej, lecz nie byli w tym sztabie uwiązani.
Rzecznik SRK przyznał, że dziennikarzom czasem też brakuje profesjonalizmu, zwłaszcza młodym.
– Trybuna Górnicza, to oczywiste, ale również Telewizja Trwam i Radio Maryja – z tymi mediami mam najlepsze doświadczenia. Ich dziennikarze podchodzili zawsze bardzo rzetelnie do swojej pracy, nie szukając taniej sensacji – zauważył Wojciech Jaros zamykając debatę w ramach Akademii BHP Wydawnictwa Górniczego.