Parlament Europejski przyjął większością głosów unijną dyrektywę o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Państwa członkowskie będą miały 2 lata na wprowadzenie lokalnych przepisów zgodnych z tą regulacją. Branża internetowa nie jest jednomyślna w ocenach dyrektywy, a Google nie kryje rozczarowania jej kształtem. – W prawie autorskim nie ma „drugiego dna”, chodzi tylko o duże pieniądze. Dyrektywa jest spóźniona by zmienić układ na rynku, zaszkodzi też sektorowi kreatywnemu w Europie – oceniają dla Wirtualnemedia.pl Google, wydawcy, prawnicy i eksperci segmentu cyfrowego.
We wtorek posłowie Parlamentu Europejskiego przyjęli uzgadnianą od jesieni ub.r. nową dyrektywę o prawach autorskich. W głosowaniu regulację poparło 348 europosłów, przeciw było 274, a 36 wstrzymało się od głosu.
Dyrektywa ma zmienić przepisy w zakresie praw autorskich, żeby dostosować je do obecnego poziomu rozwoju technologicznego mediów, zwłaszcza w internecie. Jej projekt jesienią 2016 r. przedstawiła Komisja Europejska.
W dyskusjach nad dyrektywą najwięcej uwagi poświęca się dwóm przepisom: art. 11 i art. 13. Ten pierwszy ma wprowadzić dodatkowe prawo pokrewne dla wydawców oraz licencjonowanie treści (nieobejmujące cytowania pojedynczych słów z innej publikacji), co może mocno zmienić model biznesowy większości agregatorów treści i aplikacji informacyjnych. Z kolei artykuł 13 mówi o monitorowaniu treści oraz odpowiedzialności prawnej dostawców usług internetowych za treści zamieszczane przez ich użytkowników.
Przegłosowana dyrektywa od dawna budziła kontrowersje. Przeciwko jej wprowadzeniu była spora część środowiska internetowego, swoje wątpliwości dotyczące negatywnych efektów nowych przepisów zgłaszały m.in. Google, Fundacja Mozilla, Wikipedia czy Wykop.
Zupełnie inną opinię o dyrektywie mieli wydawcy prasowi i zrzeszające ich organizacje, według których nowe prawo autorskie jest konieczne aby w internecie dokonywano sprawiedliwego podziału zysków z zamieszczanych tam treści. W poniedziałek, aby zwiększyć presję na europosłów większość dzienników ogólnopolskich i regionalnych w Polsce ukazało się z pustymi pierwszymi stronami oraz apelem redaktorów naczelnych do parlamentarzystów.
Nic więc dziwnego, że po przegłosowaniu dyrektywy w obecnym kształcie Bogusław Chrabota, prezes Izby Wydawców Prasy w rozmowie z Wirtualnemedia.pl nie krył satysfakcji z powodu przyjętego nowego prawa autorskiego.
Dyrektywa niebezpieczna i spóźniona
Jak przegłosowanie nowej dyrektywy ocenia z kolei polska branża cyfrowa? Okazuje się że kontrowersje bynajmniej nie minęły, a opinie są wciąż mocno spolaryzowane. Widać to wyraźnie w komentarzach zebranych przez serwis Wirtualnemedia.pl.
Google, jako jeden z najbardziej zainteresowanych nowym prawem autorskim w krótkim, ale zdecydowanym komunikacie przesłanym do naszej redakcji nie kryje rozczarowania dyrektywą.
– Chociaż w dyrektywie o prawach autorskich wprowadzono zmiany, wciąż spowoduje ona prawną niepewność i zaszkodzi sektorowi kreatywnemu oraz branży cyfrowej w Europie. Szczegóły mają znaczenie i dlatego będziemy współpracować z decydentami, twórcami oraz właścicielami praw autorskich podczas prac nad wdrożeniem tych nowych zasad przez państwa członkowskie UE – zapowiada Google.
Chłodno na nowe przepisy o prawie autorskim spogląda w rozmowie z nami także Jacek Świderski, prezes Wirtualnej Polski, choć wskazuje nieco inne wątki niż te poruszane przez Google.
– Uważam osobiście, że wszystkie takie regulacje – bo to nie jest pierwsza, która miała być wymierzona głównie w Google’a i Facebooka – są wielce spóźnione. Oczekiwanie dzisiaj od globalnych platform, za którymi stoją miliony Europejczyków, że poprzez te regulacje doprowadzą do zmiany układu rynkowego, jest naiwnością – ocenia Jacek Świderski.
Prezes WP przypomina sprawę z 2014 r., kiedy Axel Springer w efekcie sporu sądowego zakazał Google’owi agregowania w Google News linków do serwisów internetowych niemieckich tytułów prasowych wydawnictwa. W ciągu kilku tygodni ich odwiedzalność tak mocno zmalała, że Axel Springer zgodził się, żeby treści z nich na dawnych zasadach były pokazywane w Google News. – Wiemy już jak Google karze tych, którzy dochodzą swoich praw – skomentował wówczas Mathias Döpfner, prezes wydawnictwa.
– Te regulacje miałyby sens, gdyby były 15 lat temu. Dzisiaj niestety one nie przyniosą efektu uderzenia w globalne platformy – uważa Jacek Świderski. – Wydawcy prasowi twierdzą, że internet jako całość odebrał im wartość, którą wytwarzają. I w tym kontekście uważam, że obecne działania są spóźnione. Gdyby nawet dzisiaj zakazać cytowania w internecie treści z printu, to nie sprawi, że wyparuje jakaś istotna wartość z Google’a albo użytkownicy przestaną korzystać z Google News. Po prostu Google wybierze inne źródła – ocenia.
Z kolei kiedy pod koniec 2014 roku po zmianach przepisów w Hiszpanii Google zapowiedziało zamknięcie tamtejszej wersji Google News, lokalni wydawcy prasowi zaapelowali do koncernu o wycofanie się z tej decyzji.
Jacek Świderski zaznacza, że samą Wirtualną Polskę w żadnym stopniu nie obejmą zmiany wynikające z nowej dyrektywy. – Jesteśmy ogromnym producentem treści. Mamy oczywiście serwisy cytujące inne media, ale na zasadzie wzajemności – jesteśmy pewnie w równym stopniu cytowani – przyznaje.
To nie ACTA 2, to gra o duże pieniądze
Paweł Nowacki, niezależny konsultant rozwiązań dla wydawców i e-commerce oraz były zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” ds. online ma zupełnie inną opinię, bliższą temu co mówi Bogusław Chrabota, niż Google i Jacek Świderski.
– Przegłosowanie przez Parlament Europejski regulacji dotyczących praw autorskich nie wskazuje jeszcze zwycięzców – ocenia Paweł Nowacki. – Trzeba pamiętać, że na razie mamy do czynienia z dyrektywą, którą dopiero poszczególne kraje unijne w ciągu dwóch lat muszą wprowadzić życie w postaci konkretnych przepisów. Nie wiemy jaki będzie ich ostateczny kształt.
Zdaniem naszego rozmówcy dyrektywa jest wynikiem rywalizacji pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi, gdzie nie przywiązuje się zbyt wielkiej wagi do tego co dzieje się z danymi użytkowników, a wrażliwe informacje na ich temat są traktowane po prostu jak towar.
– W Europie obowiązują nieco inne standardy (przykładem RODO), a dla gigantów internetu stary kontynent jest zbyt wielkim rynkiem, by mogli tak łatwo z niego zrezygnować – podkreśla Nowacki. – W konsekwencji ze strony wielkich platform mieliśmy do czynienia z próbami pewnego lawirowania. Na przykład Facebook często utrzymywał że jest jedynie platformą pośredniczącą w publikowaniu treści, ale kiedy niemieckie władze wprowadziły przepisy nakazujące usuwanie hejtu i ekstremistycznych materiałów w ciągu 24 godzin pod groźbą wielomilionowych kar, to Facebook bardzo szybko się do tych wymagań dostosował. Można więc zakładać, że najwięksi gracze technicznie mogą dostosować się do tego by np. filtrować treści objęte prawami autorskimi.
Według eksperta trzeba jasno powiedzieć, że w wypadku dyrektywy gra toczy się o duże pieniądze i tylko o nie tutaj chodzi. – Inspirowana przez część środowisk politycznych oraz technologicznych gigantów narracja mówiąca o cenzurze internetu czy ACTA 2 po prostu nie ma nic wspólnego z tym, co zostało zapisane i przegłosowanie w dyrektywie – zaznacza Nowacki. – Chodzi o to, by największe podmioty, które zarabiają na treściach, których same nie wytworzyły dzieliły się pieniędzmi, które dzięki tym treściom mogą zarobić. Dla twórców nie ma w tej sprawie żadnego „drugiego dna”, dno bowiem widzą coraz wyraźniej w swoich portfelach.
Nowacki nie ma też obaw, że po wprowadzeniu w życie postanowień dyrektywy w całej Europie zniknie np. Google News. To mechanizm kontrolowany przez maszynę i stanowi niejako „uboczny” produkt silnika głównej wyszukiwarki Google.
– Nawet usunięcie tego serwisu z konkretnego kraju nie spowoduje raczej zniknięcia określonych treści z wyników wyszukiwania – żeby tak się stało Google musiałby niejako „zabić” silnik wyszukiwarki, a to raczej trudno sobie wyobrazić – przewiduje Nowacki. – Podsumowując – na razie przepisy są skonstruowane dość ogólnie i wiele zależy od szczegółowych krajowych implementacji. Mówiącym o końcu wolności w internecie odpowiadam, że nie da się tego zrobić – taka natura sieci. A bojącym się cenzury radzę dokładnie przyglądać się temu co robią i będą robić Facebook czy Google. Z pewnością dyrektywa stanowi ważny krok w kierunku zbudowania bardziej uczciwego systemu podziału zysków w sieci. Pozwoli to wydawcom, dziennikarzom i twórcom na odzyskiwanie – dzięki licencjom – części kosztów wytworzenia treści, a zarabianych dziś przez największe platformy. Należy przy tym zaznaczyć, że polscy wydawcy wyraźnie zapowiedzieli przekazywanie połowy środków otrzymywanych od technologicznych gigantów dziennikarzom i autorom treści. Do końcowego efektu wciąż jednak długa droga.
Dyrektywa niczego nie załatwia
Nowe prawo autorskie w kształcie przegłosowanym we wtorek przez PE nie budzi zaufania u ekspertów zajmujących się unijnymi regulacjami – prof. Roberta Grzeszczaka i mgr Joanny Mazur z katedry Prawa Europejskiego UW.
– Zasadniczo nikt nie kwestionuje potrzeby reformy reżimu ochrony praw autorskich w Unii Europejskiej – przyznają naukowcy w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. – Pytanie jednak w jaki sposób i w jakim zakresie. Reforma w postaci dyrektywy przyjętej przez PE nie stanowi odpowiedzi na wyzwania, zwłaszcza związane z rozwojem kanałów dystrybucji cyfrowej.
Według prawników przede wszystkim kontrowersyjny jest artykuł 13, który może doprowadzić nie tylko do utrudnień w korzystaniu z platform internetowych przez użytkowników i twórców, lecz również doprowadzić do podtrzymania monopolu największych graczy na tym rynku.
– A zatem do odwrotnej sytuacji niż zamierzona, przynajmniej oficjalnie – wskazują Grzeszczak i Mazur. – Dostosowanie infrastruktury platform do wymogów sformułowanych w dyrektywie będzie procesem kosztownym, co może utrudniać wejście na rynek nowym graczom. Ponadto uzasadnione wydają się obawy dotyczące samej skuteczności filtrów w odniesieniu do tak zniuansowanych treści jak np. parodia. Dyrektywa może zmienić funkcjonowanie mediów cyfrowych w państwach członkowskich UE – wydaje się jednak, że pod pewnymi względami raczej utrudni rozwój gospodarki cyfrowej zarówno europejskim twórcom, jak i użytkownikom, niż przyczyni się do zwiększenia konkurencyjności UE na globalnym rynku cyfrowym – przewidują naukowcy z UW.