W perspektywie ostatecznego głosowania w Parlamencie Europejskim nad nową dyrektywą o prawach autorskich ponad 200 organizacji zrzeszających wydawców, twórców i muzyków wystosowało apel o przyjęcie przepisów w proponowanym obecnie kształcie. Duże wątpliwości jednak wciąż artykuł 13 dyrektywy. – Może spowodować nieprzewidziane konsekwencje, łącznie z realnym wprowadzeniem cenzury w sieci – przestrzega w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Kamil Bolek, CMO LifeTube i uczestnik dyskusji nad dyrektywą w PE.
Prace nad nowym prawem autorskim na jednolitym rynku cyfrowym są prowadzone przez Unię Europejską od kilku lat. W połowie lutego br. przedstawiciele Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej uzgodnili ostateczną wersję projektu nowej dyrektywy. Zakłada on, że na platformach takich jak Facebook czy Google News będą mogły pojawiać się krótkie fragmenty treści od wydawców. Media i twórcy uzyskają także większe możliwości negocjowania opłat licencyjnych od internetowych gigantów.
Uzgodniony projekt został skierowany do Parlamentu Europejskiego, gdzie na koniec marca br. wyznaczono ostateczne głosowanie nad planowanymi przepisami. Wciąż jednak wokół projektu trwają starania o dokonanie zmian w tych przepisach ze strony różnych grup interesów, które próbują także przekonać do swoich racji europarlamentarzystów. Dlatego ostateczny wynik głosowania wciąż pozostaje zagadką.
Artykuł 11 zapewni sprawiedliwość
W sprawie nowej dyrektywy postanowiły wypowiedzieć się w jednomyślnym stanowisku media oraz organizacje zrzeszające wydawców, twórców czy muzyków. 228 instytucji z tego środowiska skierowało do PE list w którym przekonują o słuszności projektu przedłożonego pod obrady.
Zdaniem sygnatariuszy apelu art. 11 w obecnie planowanym kształcie jest od dawna wyczekiwaną regulacją, która uczyni internet przestrzenią sprzyjającą kreacji w różnych dziedzinach i zapewni wszystkim uczestnikom rynku, w tym także twórcom sprawiedliwy podział zysków. Pod listem podpisali się m.in. wydawcy, wśród których są Press Association, Reuters, Evening Standard oraz Independent. Są tam też polskie organizacje, takie jak Stowarzyszenie Filmowców Polskich oraz ZAiKS.
Wysłany obecnie apel nie jest jedyną formą nacisku na europosłów mającą przekonać ich do przyjęcia art. 11 w obecnym kształcie korzystnym dla twórców i wydawców. Takie próby były podejmowane także wcześniej. Pod koniec listopada ub.r. trzy organizacje: ENPA, EMMA i polska Izba Wydawców Prasy we wspólnym liście otwartym zaapelowały do rządów krajów Unii Europejskiej o przyjęcie dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym. – Obecna reforma musi zniwelować istniejącą nierównowagę polegającą na słabej pozycji negocjacyjnej prasy względem wielkich platform internetowych – podkreśliły. List zamieszczono m.in. w tytułach prasowych niektórych wydawców należących do IWP.
Kolejne oświadczenie w tej sprawie organizacje EMMA (Europejskie Stowarzyszenie Wydawców Czasopism) ENPA (Europejskie Stowarzyszenie Wydawców Gazet), EPC (Europejska Rada Wydawców) oraz NME (News Media Europe) opublikowały w połowie grudnia ub.r.
Niepokojący artykuł 13
Częścią nowej dyrektywy którą za kilkanaście dni ma się zająć Parlament Europejski jest art. 13, który mówi m.in. o monitorowaniu treści oraz odpowiedzialności prawnej dostawców usług internetowych za treści zamieszczane przez ich użytkowników.
Wśród właścicieli serwisów przepisy w takim kształcie budzą obawy, które podziela także część środowisk skupionych wokół internetowych twórców. Szczegóły na ten temat zdradza w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia.pl Kamil Bolek, CMO sieci LifeTube, który niedawno uczestniczył w Parlamencie Europejskim w seminarium na którym mówiono o nowej dyrektywie.
– Choć seminarium, w którym uczestniczyłem w Parlamencie Europejskim było skupione wokół kampanii profrekwencyjnej do Parlamentu Europejskiego „Tym razem głosuję” (wybory już 26 maja tego roku) oraz tematu przeciwdziałania dezinformacji i fake newsom (które są realnym zagrożeniem dla przemyślanych wyborów), naturalnie podjęty został temat artykułów: 11 i 13 dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym – zdradza Kamil Bolek. – Szczególnie artykuł 13 może – wbrew swoim słusznym intencjom – spowodować wiele nieprzemyślanych konsekwencji. W tym – wymusić na platformach społecznościowych ograniczenie swobody publikacji swoim użytkownikom.
Nasz rozmówca przyznaje, że dyrektywa została już przegłosowana w komisji i niestety nie ma szansy na wprowadzenie zmian w samym brzmieniu artykułu.
– Ale z informacji przekazanych nam przez pana europosła Michała Boniego wynika, że w czasie kolejnej sesji plenarnej wciąż istnieje realna szansa na przegłosowanie poprawek do całej dyrektywy (w tym np. przyjęcie dyrektywy, ale wykreślenie artykułu 13) – zaznacza Bolek. – Wśród europosłów mocno wyczuwalne jest ścieranie się interesów tradycyjnych nadawców (największych europejskich koncernów) z globalnymi platformami (jak Google i Facebook). I choć wiele mówi się o ochronie praw „twórców” – przez „twórców” zwolennicy artykułu 13 rozumieją najczęściej filmowców, muzyków czy dziennikarzy, zupełnie nie uwzględniając praw twórców treści internetowych publikujących swoje (w pełni legalne) treści wyłącznie w mediach społecznościowych (np. na YouTube).
Według menedżera LifeTube art. 13 w obecnym brzmieniu stanowi realne zagrożenie dla swobody wypowiedzi w sieci – choć, co bardzo ważne, nie bezpośrednio. Artykuł nie zabrania bowiem użytkownikom publikowania treści i nie ogranicza ich swobody, ale zmusi do tego największe platformy społecznościowe.
– Jako twórcy internetowi oraz ich reprezentanci jesteśmy zdecydowanie za ochroną praw autorskich i popieramy wprowadzenie nowego prawa i przyjęcie dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym – podkreśla zdecydowanie Bolek. – Niepokoi nas jednak treść Artykułu 13. Oznacza on bezwarunkowe przeniesienie odpowiedzialności prawnej za publikowane treści z twórców na platformy społecznościowe, na których ta treść jest publikowana. Może to spowodować, że serwisy będą zmuszone do „prewencyjnej cenzury” wszystkich umieszczanych tam materiałów. Użytkownik będzie zmuszony do udowodnienia przez publikacją, że nie narusza niczyich praw. W tym tkwi absurd. To tak, jakby księgarnie były odpowiedzialne za wszystkie książki, które sprzedają i wszystkie opublikowane w nich zdania, które potencjalnie mogą naruszać czyjeś prawa. W najgorszym, choć prawdopodobnym przypadku doświadczymy znaczącego ograniczenia możliwości swobodnej publikacji treści w internecie dla „nielicencjonowanych” użytkowników – zarówno tych najbardziej popularnych, jak i przede wszystkim początkujących – przestrzega Bolek.