Żegnaj, Elu. Byłaś odważną, wspaniałą kobietą

Taką Cię zapamięamy

Elżbieta Kazibut-Twórz

Redakcja to specyficzny zespół ludzi. Tu nie ma pracy od godziny do godziny, rutynowej roboty, dniówki wciąż na jednym stanowisku, każdego dnia takich samych obowiązków. To nie praca dla milczków, którzy zaszyci w kącie robią swoje, to raczej wiecznie rozedrgany głos i euforia, a zaraz potem gniew i rezygnacja, to ciągłe zmaganie się z pędzącym światem, próba wyprzedzenia go, walka z czasem, ale też własnymi słabościami. Furia, huragan, nieprzewidywalność, zwroty akcji. Od niedzielnego wieczora jest inaczej. Straciliśmy człowieka, na którego zawsze mogliśmy liczyć. Straciliśmy jednego z nas, jedną z najlepszych, nie tylko naszą szefową, przede wszystkim naszą przyjaciółkę.

Kiedy w niedzielę pisałem pierwsze pożegnanie, próbowałem nieporadnie zebrać wspomnienia. Ela tu, Ela tam, taka mina, taki gest, te papierosy slim. Dziś widzę już trochę więcej. Cholerny żal nie ustępuje, ale już można spojrzeć spokojniej.

Widzieć nie tylko gesty i miny, ale przede wszystkim niesamowitą u Eli potrzebę kontaktu. Te wielogodzinne rozmowy telefoniczne, które tak czule wspominaliśmy wczoraj w redakcji, te narady, dyskusje, niekończące się rozważania. Lubiła konfrontować swój punkt widzenia z zaufanymi ludźmi. Mogła zadowolić się rozdysponowaniem zadań – w końcu była szefową – ale Ona chciała poznać naszą opinię. Chciała usłyszeć, co myślimy, bo wiedziała, że wszystko uda się w redakcji zrobić, jeśli będziemy tworzyć zespół. Jeśli będziemy myśleć podobnie, znać cel, jaki jest przed nami, rozumieć nasz każdy kolejny krok.

Dziś widzę też, jak wiele brała na siebie, jak bardzo nas chroniła. Jak każdy szef dużego zespołu, dużej firmy, jak każdy człowiek na świeczniku, dostawała razy z każdej strony. Zmagała się więc z nienawistnikami, którzy odreagowali na niej własne niepowodzenia. To mogło źle wpływać na zespół, ale ona się nami opiekowała – czasem humorem, a czasem przekleństwem rozładowywała podłą niekiedy atmosferę. Czuliśmy się bezpiecznie, bo to właśnie Ona najmocniejsze ciosy brała na siebie.

Wczoraj co chwilę Ela wracała w naszych rozmowach, snuliśmy wspomnienia, osobiście, telefonicznie, ktoś napisał mejla…

Poprosiliśmy też kilka osób, by opowiedzieli nam o Eli, jak oni ją zapamiętali. Obok około setka zdań, kilkanaście tysięcy znaków, tysiąc pięćset słów – od serca. Taka była Ela.

Marek Twaróg, redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”

Dla siebie nigdy o nic nie prosiła

Wiele lat pracowaliśmy razem, miałem w Niej partnerkę do realizacji zadań specjalnych i rzeczy niemożliwych.

Ela zawsze wszystko i wszystkich przedkładała nad siebie. Prośby innych były ważniejsze. Ciągle była w coś zaangażowana, ciągle gdzieś biegła. Nie było dla Niej rzeczy niemożliwych i nie pamiętam, by kiedykolwiek o cokolwiek prosiła dla siebie. Zawsze komuś coś trzeba było załatwić, pomóc w trudnej sytuacji, wyciągnąć z kłopotów.

Była bardzo wymagająca, przede wszystkim wobec siebie. Jeżeli komuś zdarzała się jakaś wpadka, to ona sama znajdowała miliony wytłumaczeń, zanim sam winowajca zdążył nad nimi pomyśleć.

Zawsze była optymistką i w najgorszej sytuacji widziała pozytywy. Tak było też z Jej chorobą. Nie lekceważyła jej, ale traktowała jak coś, z czym można normalnie funkcjonować. I żyła, pracowała, walczyła. Pięknie wyglądała w peruce, która była identyczna jak Jej wcześniejsza fryzura. Eli już tutaj z nami nie ma, zostaje wyrwa nie do zapełnienia i książki, których nie zdążyłem Jej zawieźć do szpitala w Bydgoszczy.

Elu, do zobaczenia.

Zenon Nowak, prezes Polska Press Śląsk

To nie tak powinno być. Nie w tej kolejności

To nie tak powinno być. Nie w tej kolejności. Uczniowie nie powinni odchodzić z tego świata przed swoimi nauczycielami. Pozwalam sobie tak napisać, bo w jakimś sensie byłam nauczycielką Eli. Miałam zaszczyt wprowadzać Ją praktycznie do zawodu dziennikarskiego.

To było w pamiętnym roku 1982, kiedy po długiej przerwie, spowodowanej ogłoszeniem stanu wojennego, zaczęto na nowo uruchamiać pozamykane gazety regionalne, co wymagało przywrócenia do pracy redaktorów i dziennikarzy, wcześniej w wyniku działania tzw. komisji weryfikacyjnej wyrzuconych lub pozwalnianych z wszystkich redakcji. Byłam wśród nich i prawdę mówiąc, tak jak wiele moich koleżanek i wielu kolegów szukałam jakiejś pracy poza zawodem dziennikarskim, bo przecież trzeba było z czegoś żyć.

Przed zwolnieniem pracowałam w „Dzienniku Zachodnim” i miałam już spore doświadczenie w pracy redakcyjnej, kiedy więc dyrektor wydawnictwa zapytał mnie, czy nie zgodziłabym się reaktywować po przerwie „Gońca Górnośląskiego” – lokalny tygodnik wychodzący w Chorzowie – wyraziłam zgodę. Z mikroskopijnym wręcz, bodajże czteroosobowym wtedy zespołem dziennikarskim, zabraliśmy się do pracy. I wtedy dołączyła do nas Ela, prosto po studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Śląskim. Nie upłynęło wiele czasu, a ja się zorientowałam, że trafił mi się diament. Jeszcze nie oszlifowany, ale niezwykle cenny.

Dla Eli nie było żadnych przeszkód. Była gotowa do pracy o każdej porze, każdego dnia, a przecież mieszkała wtedy w Olkuszu i dojazdy do Chorzowa wcale nie były takie łatwe. Co więcej, ona po prostu pokochała tę wcale niełatwą dziennikarską pracę. Lubiła pisać i co więcej, miała dar szybkiego i sprawnego pisania. Urodzona reporterka. Jako p.o. redaktora naczelnego miałam z niej prawdziwą pociechę, ale szybko okazało się też, że Ela jest wspaniałym człowiekiem, takim z którym, jak powiada przysłowie można „konie kraść”. Zawsze była gotowa do pomocy, chętna do zastąpienia kogoś, kto zachorował. Wszystkim szefom, nie tylko dziennikarskim, należałoby życzyć takich pracowników.

Czy można się więc dziwić, że Ela bardzo szybko zdobyła sobie bardzo ważną pozycję w naszym malutkim zespole redakcyjnym, który zresztą przechodził różne koleje losu, włącznie ze zmianą kierujących? Kiedy po roku 1989 wiadomo już było, że czekają nas radykalne przekształcenia, a byłam wtedy już redaktorem naczelnym „Gońca”, to właśnie Eli powierzyliśmy cały nasz zespół, szefowanie spółdzielni dziennikarskiej, która miała przejąć tytuł pisma i wydawać je nadal w spółce z samorządami Chorzowa i ościennych miast. A potem, kiedy ja pożegnałam się z Gońcem i przeszłam do Trybuny Śląskiej, ona została naczelnym redaktorem chorzowskiego tygodnika.

Była absolutnie przygotowana do pełnienia wszelkich funkcji kierowniczych, jak się wkrótce okazało nie tylko w lokalnym tygodniku. Ucieszyłam się prawdziwie, kiedy ja byłam już jedną noga na emeryturze, a Ona została naczelną poważnej regionalnej gazety. I nie ukrywam, byłam dumna, że to właśnie przy mnie stawiała pierwsze dziennikarskie kroki.

Szkoda, że już nie zdążyłyśmy się spotkać przy kawie, na którą się umawiałyśmy. Może kiedyś to nadrobimy.

Bogumiła Hrapkowicz-Halorowa, redaktorka śląskich mediów

Anioł, który zostanie z nami na zawsze

z Krystyną Bochenek
z Krystyną Bochenek

Kiedy myślę o Eli, to widzę człowieka w działaniu, człowieka, jak to się kiedyś mówiło, czynu. Ela była zawsze gotowa nieść pomoc potrzebującym. Kiedy jeszcze była Naczelną „Dziennika Zachodniego”, to właśnie Hospicjum Cordis znalazło się w polu rażenia Jej dobroci. To dzięki Niej idea budowy nowej siedziby hospicjum znalazła realizację. To z Elą do Starego Domu przyjechała pierwszy raz Pani Marszałek Senatu Krystyna Bochenek i został zawiązany Komitet Budowy Nowego Domu. A potem dopingowała nas w budowie, załatwiając osobiście wiele potrzebnych spraw. Zawsze pełna pomysłów w rozwiązywaniu najtrudniejszych problemów. Sama z odwagą i dzielnością znosiła ciosy, których nie szczędziło jej życie. Nawet w czasie ciężkiej choroby odnajdywała przestrzeń na pochylenie się nad problemami hospicyjnymi. Elu, niełatwo będzie poradzić sobie bez Ciebie. Z biegiem czasu jest coraz mniej ludzi, którzy rozumieją ideę hospicyjną tak jak Ty. Myślę, że Dwa Anioły, które nas odwiedziły w Starym Hospicyjnym Domu, zostaną z nami w innej postaci już na zawsze, dodając nam siły i wytrwałości w służbie dla umierających.

Jolanta Grabowska-Markowska, prezes Hospicjum Cordis

Żegnaj, Elu. zawsze będę Cię pamiętać

Po tragicznej wiadomości, odżyły we mnie wspomnienia wielu wspaniałych lat, które wspólnie przepracowaliśmy w „Trybunie Śląskiej”, a później w „Dzienniku Zachodnim”. Ela, Pani Redaktor Naczelna, wymagająca i inspirująca szefowa i przyjaciółka. Wierzyłem, że wielka determinacja w pokonywaniu ciężkiej choroby, cierpienie zbywane poczuciem humoru, uczyni Ją zwyciężczynią. Niestety…

Już trochę pożółkłe zszywki „Trybuny Śląskiej” i „Dziennika Zachodniego” przypominają wspólną pracę nad wyjątkowymi wydaniami gazet – po zawaleniu się katowickiej hali MTK, po zamachach na WTC, po śmierci Jana Pawła II czy po katastrofie prezydenckiego samolotu. Mobilizowała, inspirowała, potrafiła „żołnierskim” słowem postawić do pionu, ale jednocześnie dzieliła się z nami wielkimi pokładami życzliwości. Wiem, jak wielu osobom pomogła w skomplikowanych życiowych sytuacjach. Choć była „babą z jajami”, pamiętam, jak bardzo przeżywała niesprawiedliwe ataki hejterów dotyczące jej osoby i najbliższych.

Mamy córki w podobnym wieku, dużo rozmawialiśmy o ich wyborach, przyszłości.

Żegnaj, Elu.

Janusz Szymonik, zastępca red. naczelnego DZ, (redaktor w „Trybunie Śląskiej”)

Snuła piękne opowieści rodzinne

Nasze sprawy to był dział kontaktów z czytelnikami w „Trybunie Śląskiej”. Ela kierowała nim na przełomie wieków. I uczyniła z niego najbardziej żywe i kreatywne miejsce w redakcji. To tam studenci i stażyści uczyli się dziennikarskiego rzemiosła. Ona przygarniała ich z miłością, więc kiedy dzisiaj próbuję w pamięci przywołać obrazy z ponaddwudziestoletniej wspólnej z Elą pracy, właśnie tamten czas mam przed oczami. I wydruki kolejnych gotowych stron, które każdego dnia miała do przygotowania. Bo nie wiedzieć czemu, ona zawsze miała ich najwięcej. I tak było zawsze, także wtedy, kiedy była zastępcą redaktora naczelnego w „Trybunie Śląskiej”, a potem szefową w „Dzienniku Zachodnim”. A prywatnie – uwielbiałam jej historyczne opowieści rodzinne – o babci, więźniarce Mauthausen, wujkach, ojcu – żołnierzu Armii Krajowej, siostrach mamy. Opowieści pełne ciepła i humoru, pokazujące ich jako pełnokrwiste postaci z normalnymi ludzkimi przywarami. Szkoda, że nie zdążyła tych historii spisać…

Anna Ładuniuk, wydawca DZ, wcześniej w „Trybunie Śląskiej”

Była zawsze pełna wigoru i życia

Zawsze uśmiechnięta, z dużym dystansem do siebie i do innych, z fajnym poczuciem humoru. A przy tym bardzo solidna i odpowiedzialna. Pracowaliśmy razem przy redagowaniu różnych okolicznościowych dodatków do „Dziennika Zachodniego”. Świetnie się rozumieliśmy, nadawaliśmy na tych samych falach…

Gdy powiedziała mi o chorobie, nie musiałem Jej pocieszać. Wiedziałem, że jest silna i widziałem, jak dzielnie znosi leczenie. A w międzyczasie snuliśmy plany związane z upamiętnieniem kolejnych ważnych wydarzeń. Najbliższe bodaj związane z setną rocznicą wybuchu I Powstania Śląskiego.

Uwielbiała rozmawiać, potrafiliśmy godzinami gadać ze sobą. Była pełna wigoru i życia… I odeszła. Tak jakoś cichutko. Jak nie Ela.

Spoczywaj w spokoju.

Maciej Wojciechowski, dyrektor TVP Katowice

Jeszcze wiele rozmów przed nami

Elu, gdy wspominam czasy, kiedy miałem zaszczyt z Tobą pracować, widzę silną kobietę, która zawsze wiedziała, co robić i dowodziła nami jak prawdziwy szef sztabu. Bo taka byłaś. Dawałaś w tym sztabie szansę nawet takim dzieciakom jak ja. I ja, ten dzieciak, czułem się przy Tobie bardzo bezpiecznie. Uczyłem się, a Ty zawsze pilnowałaś, żebym się nie przewrócił. Ale pamiętam też, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Piękne wspomnienie. To było w palarni. Na Twoich kanapach z Młyńskiej. Ty uśmiechnięta, z papierosem, a jakże. Ja zawsze marudzący, że to nie tak, a to do bani. Ale Ty potrafiłaś szybko postawić do pionu i wskazać, co jest w życiu ważne. Zawsze z uśmiechem i zawsze byłaś po mojej stronie. Takie są właśnie moje wspomnienia. Ale jest też coś, co sprawiło, że już zawsze będziesz dla mnie jedną z najważniejszych osób w życiu. Kiedy pewnego dnia zawalił się mój świat, okazało się, że wtedy mogłem liczyć tylko na Ciebie. Dziękuję…

Marcin Kasprzyk, szef zespołu Newsroom360

Empatyczna i troskliwa. Cała Ela

Gdy myślę o Eli, to pierwsze przychodzi mi do głowy, że „ogarniała” – wszystko: gazetę, temat, relacje, politykę, słowem – rzeczywistość. Kompletnie i kompleksowo: real i wirtual.

Można by powiedzieć, że to talent do syntetycznego myślenia i systemowego działania. Ale to coś więcej; w tym jej „ogarnianiu” było nie tylko nazywanie i rozumienie, ale i empatia, szczere zaangażowanie i troska o innych. I nie tylko myśl i słowo, ale organizowanie, działanie i… taka uważność!

Miałam szczęście znaleźć się czasem w pobliżu… A „ogarniała” przecież niemal pół świata… najmniej miejsca zwykle zostawiając sobie!

Paradoks chciał, że najczęściej to ona organizowała innym wsparcie u największych ekspertów medycyny w sprawach trudnych, by nie powiedzieć beznadziejnych…. Tym razem to my szukaliśmy go dla niej.

Są jednak na świecie muzykanci, bez których orkiestra nie gra dalej…

Gabriela Lenartowicz, posłanka na Sejm

Elżbieta Kazibut - Twórz 1

Motywowała. Znała się na ludziach

Kiedy blisko 20 lat temu stawiałem pierwsze kroki w zawodzie, była sekretarzem redakcji „Trybuny Śląskiej”. Najczęściej spotykaliśmy się w palarni, w której oboje spędzaliśmy sporo czasu. Pozornie rozluźniona, spokojna, bardzo poważnie podchodziła do pracy. Nawet na papierosa najczęściej przychodziła z kolumnami, które akurat redagowała. Kiedy było to potrzebne, potrafiła siarczyście zakląć, ale nigdy nikogo nie upokarzała. Jeśli surowo oceniała, to teksty, a nie ich autora. Grzesiu, a kiedy oddasz mi to swoje wielkie dzieło? Ileż razy takim pytaniem wprawiała mnie w zakłopotanie i motywowała do pracy zarazem?

Zawsze zdawało mi się, że znała się na ludziach. Była złośliwa, ale tym rodzajem inteligentnej złośliwości, który wzbudza uśmiech, zmusza do myślenia, a nie obraża. Była jednym z najlepszych i najbardziej kreatywnych redaktorów, jakich spotkałem.

Żegnaj, Elu. Będzie nam Ciebie brakowało.

Grzegorz Zasępa, redaktor naczelny „Super Expressu”, były dziennikarz „Trybuny Śląskiej”,

Rozumiała i słyszała więcej

Elżbietę, którą nazywałem pieszczotliwie Elizavietą, poznałem w 2006 r. Pracowaliśmy razem nad projektem „Szkoła bez przemocy”. Jak ona się nim zachwycała! Wreszcie będziemy mogli zrobić coś ważnego dla młodych ludzi, ale też dla ich rodziców, ulżyć w trudzie wychowywania, w męce dorastania – przewidywała. Wiele, jeśli nie setki godzin rozmawialiśmy, jak uczynić ten projekt jak najdoskonalszym. I stawał się taki, dzięki jej doświadczeniu, zdolności rozumienia i słyszenia więcej, niż rozumieli i słyszeli ludzie, których dotąd znałem. Gdy coś robiła, wchodziła w to całą sobą, jakby żyła po to, by inni czerpali korzyści z jej istnienia. Dlatego, gdy latem ubiegłego roku dowiedziałem się, że z Elą jest źle, Ona bagatelizowała chorobę: „Wiesz, traktuję go jak katar. Tylu ludzi go miewa, a przecież potrafią, mimo dyskomfortu, wbrew uporczywości objawów, wciąż robić coś dla innych”.

Była Pięknym Człowiekiem, każdego dnia dającym świadectwo, jak wykorzystać dar życia. Dla innych.

Wojciech Potocki redaktor naczelny „Gazety Pomorskiej”

Uroczystości pogrzebowe redaktor Elżbiety Kazibut-Twórz odbędą się w czwartek, 31 stycznia, o godz. 13 w Domu Pogrzebowym przy Cmentarzu Komunalnym w Olkuszu, przy ulicy Kruszcowej 2.