Biedroń i Olejnik spierają się w „Kropce nad i” o molestowania w TVN

Durczok: to ferowanie wyroków

Monika Olejnik

Monika Olejnik i jej gość Robert Biedroń starli się we wczorajszym wydaniu „Kropki nad i” na temat molestowania, do którego miało dość w TVN. Polityk odnosił się w ten sposób do pytań dziennikarki o wykorzystywane seksualnie dzieci w słupskim ośrodku kultury. – To nie są podobne sytuacje – odpowiedziała Olejnik. – Biedroń feruje wyroki zanim robi to sąd – napisał na Twitterze Kamil Durczok.

We wtorkowej „Kropce nad i” w TVN24 gościem był Robert Biedroń. Prowadząca program Monika Olejnik rozmawiała z prezydentem Słupska o jego przyszłości politycznej – oficjalnie ogłosił, że nie zamierza startować w wyborach samorządowych na prezydenta Słupska, ale chce skupić się na polityce krajowej.

Dziennikarka dopytywała także o opisywaną przez „Newsweek” aferę z nauczycielem tańca, który miał molestować dzieci. Chodzi o sprawę tancerza Pawła K., który w Słupsku prowadził szkołę tańca dla dzieci. Zajęcia odbywały się w podległej miastu placówce kultury. Mężczyzna w maju został aresztowany, a oskarżono go o molestowanie dwóch małoletnich podopiecznych.

Dyrektorka ośrodka otrzymała w tej sprawie anonimowy donos, a zastępca prezydenta miasta Krystyna Danilecka-Wojewódzka wiedziała o sprawie od marca, ale – według tygodnika – nie zareagowała na oskarżenie. Kiedy mężczyzna wyszedł z aresztu ponownie wrócił do prowadzenia zajęć z dziećmi.

W ostatnich tygodniach media sugerowały, że Robert Biedroń jest współodpowiedzialny za krzywdę dzieci, ponieważ Krystyna Danilecka-Wojewódzka, której podlegała palcówka kultury, jako urzędnik podlega właśnie jemu. Publikacje o aferze w Słupsku zbiegły się z ogłoszeniem przez niego nowego etapu działalności politycznej Biedronia.

Biedroń: molestowanie w Słupsku jak molestowanie w TVN

Monika Olejnik pytała swojego gościa, czy nie bulwersuje go to, co się wydarzyło w ośrodku kultury w Słupsku. – W momencie kiedy się dowiedziałem, czyli w maju, natychmiast podjąłem decyzję o bezpieczeństwie dzieci, czyli izolacji tego pana, o odsunięciu go od wykonywania czynności, przeprowadzeniu kontroli – odpowiadał Robert Biedroń. – To dlaczego pana zastępczyni zbagatelizowała sprawę? – pytała Olejnik. – Szanowna pan redaktor, nie zbagatelizowała, od tego są organy ścigania żeby zbadać sprawę – stwierdził prezydent Słupska. – Osoba, która ma postawione zarzuty następnego dnia po rozmowie z panią dyrektor poszła na policję i poinformowała o tym anonimie – dodał.

– Dlaczego pan jako prezydent tak późno się dowiedział skoro pana zastępczyni o tym wiedziała? – brnęła dziennikarka TVN24. – Pani redaktor, w waszej telewizji dochodziło także do sytuacji bulwersujących, do molestowania. Pisały o tym wszystkie media. Czy pani potwierdzi, że pani szef, właściciel państwa koncernu, ponosi za to odpowiedzialność? – zastanawiał się prezydent Słupska. – Wie pan, ja myślę, że gdyby mój szef miał zastępcę, który by o tym wiedział i zastępca by zataił tę informację to zastępca by stracił stanowisko – odpowiedziała Monika Olejnik.

Prezydent Słupska zaznaczył, że w tej sprawie postępowanie prowadzi prokuratura. – Ani ja, ani pani redaktor – podobnie jak w przypadku szefa pani koncernu – nie mamy prawa ferować wyroków, tak? – skierował pytanie Robert Biedroń. – Wie pan, trochę to są inne sytuacje – zaznaczyła Olejnik. – To ja wiem, wiadomo, że pani redaktor będzie broniła tego – kontrował polityk. – Ja tego nie bronię tylko się dziwię, że pan taki obrońca kobiet tak łatwo przeszedł… (do porządku dziennego nad molestowaniem – red.) – powiedziała dziennikarka. – Jestem (obrońcą kobiet – red.). Pani redaktor, dlaczego pani tak mówi? Podjąłem radykalne działania kiedy się tylko dowiedziałem – podkreślał Biedroń.

Biedroń podkreślał, że jest „odpowiedzialnym prezydentem” i zareagował natychmiast, kiedy tylko dowiedział się o tancerzu. – Znaczy, szkoda mi pana, że ukrywano przed panem tę sprawę, no szkoda – rozkładała ręce dziennikarka. – Takie sytuacje zawsze się ukrywa, tak jak ukrywano tutaj, w państwa stacji, w państwa telewizji sprawę molestowania – zaznaczył Robert Biedroń. – Niech pan nie odbija w moją stronę, naprawdę – zdenerwowała się Monika Olejnik. – Pani redaktor, to są bardzo podobne sytuacje. Tu nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Zawsze trzeba stanąć po stronie ofiary, a sprawca powinien za to odpowiedzieć – tłumaczył prezydent Słupska. – Nie, to nie są podobne sytuacje – odpowiedziała Olejnik. Później zmieniono temat rozmowy.

Kamil Durczok: Biedroń feruje wyroki

Do wymiany zdań między Olejnik a Biedroniem odniósł się na Twitterze Kamil Durczok, były redaktor naczelny „Faktów” TVN. Dziennikarz stwierdził, że prezydent Słupska „popłynął”.

– Nie tylko z tym popłynął. Płynie dalej. Feruje wyroki zanim robi to sąd. I jednocześnie apeluje żeby tego nie robić. Najwyraźniej Biedroniów jest dwóch. Obydwu życzę szczęśliwej drogi – napisał Kamil Durczok.

Nie tylko z tym popłynął. Płynie dalej. Feruje wyroki zanim robi to sąd. I jednocześnie apeluje żeby tego nie robić. Najwyraźniej Biedroniów jest dwóch. Obydwu życzę szczęśliwej drogi. https://t.co/z33FKyN8BN

— Kamil Durczok (@durczokk) 4 września 2018

Durczok kontra „Wprost”

W lutym 2015 roku „Wprost” opublikował dwa artykuły, za które Kamil Durczok, ówczesny szef „Faktów”, pozwał autorów. W artykule „Ukryta prawda” opisano przypadki molestowania seksualnego w pracy, m.in. sytuację w której znany dziennikarz kierujący redakcją w jednej ze stacji telewizyjnych wulgarnie zaproponował seks dziennikarce, a kiedy ta odmówiła, zaczął ją gorzej traktować. Dziennikarka poskarżyła się kierownictwu stacji, które stwierdziło, że ma sobie z tym radzić sama.

Trzy tygodnie później we „Wprost” zamieszczono artykuł, w którym była researcherka „Faktów” opisała, że Durczok SMS-owo proponował w środku nocy na wyjeździe służbowym w 2010 roku, żeby do niego wpadła. Według kobiety w kolejnych miesiącach szef „Faktów” wysłał jej wiele podobnych SMS-ów, a kiedy konsekwentnie odmawiała i prosiła, żeby nie składał jej takich propozycji, zapowiedział że „teraz wszystko się zmieni”.

Już po pierwszym tekście TVN powołał wewnętrzną komisję, która po rozmowach z wieloma pracownikami ustaliła, że w redakcji „Faktów” były trzy przypadki stosowania mobbingu i molestowania. Nie wskazano, że sprawcą był Kamil Durczok, ale jednocześnie za porozumieniem stron rozwiązano z nim umowę, a poszkodowanym zapłacono rekompensatę. Durczok zapewniał, że jest niewinny.

W pozwie Kamil Durczok zarzucił wydawcy „Wprost” i autorom tych tekstów naruszenie dóbr osobistych. Domagał się publikacji przeprosin oraz 2 mln zł odszkodowania. W procesie jako świadkowie zeznawało wielu obecnych i byłych pracowników TVN, m.in. dziennikarze oraz Adam Pieczyński, członek zarządu firmy kierujący pionem informacyjnym.

W połowie maja br. Sąd Okręgowy w Warszawie w całości oddalił pozew Kamila Durczoka. – W ocenie AWR „Wprost” powództwo było bezzasadne bowiem publikacje stanowiące podstawę roszczenia powoda były sporządzone z zachowaniem staranności i rzetelności dziennikarskiej – skomentowano w komunikacie giełdowym firmy PMPG Polskie Media, do której należy AWR „Wprost”. Durczok ocenił wyrok jako niesprawiedliwy i zapowiedział złożenie apelacji.

Tydzień później dziennikarz został przedstawiony na okładce „Wprost” jako „przegrany”. – Sąd w ani jednym miejscu nie orzekł, że ludzie zatrudnieni we WPROST napisali prawdę. Sąd oddalił MOJE powództwo. Rozumiem, że jak się szoruje po dnie, każdy sposób na podniesienie nakładu jest dobry. Nawet podpieranie się kłamstwem i znaną twarzą – skomentował to Durczok.

Według sądu Durczok mówił i wysyłał współpracownicom propozycje seksualne

W sierpniu „Wprost” opisał uzasadnienie wyroku, które otrzymali już wydawca i dziennikarze tygodnika. Uzasadnienie pisemne sporządziła orzekająca w tej sprawie sędzia Anna Tyrluk-Krajewska. W artykule opisano, że w procesie ustalono, jak dokładnie wyglądała sytuacja opisana w pierwszym tekście „Wprost” z początku 2015 roku o molestowaniu. Według uzasadnienia wyroku w rzeczywistości Kamil Durczok rozmawiał z koleżanką nie w redakcji, tylko w warszawskim klubie Tango i nie zwrócił jej uwagi, że nie ma na sobie majtek, tylko sam powiedział, że ich nie nosi.

W uzasadnieniu stwierdzono, że w klubie Durczok siedział blisko koleżanki i opowiadając o tym, że wybiera się na badania lekarskie, rozpiął koszulę. – Wygłosił uwagę, mówiąc o koleżance, która akurat tańczyła, że chętnie by się wśliznął pomiędzy jej uda. Odchodząc, zapytał, czy pojedzie do niego do domu, i oświadczył, że nie ma majtek po jeansami (lub że nie nosi majtek pod jeansami) – napisała sędzia. Dodała, że według sądu ta dziennikarka z rozmów z innymi pracownikami TVN dowiedziała się, że podobne propozycje od Durczoka dostały trzy inne osoby ze stacji: dziennikarka i dwie stażystki.

Według „Wprost” adwokaci byłego szefa „Faktów” na rozprawach wielokrotnie podawali niedokładne przytoczenie jego wypowiedzi o nienoszeniu majtek jako przykład nierzetelności artykułu z lutego 2015 roku. Sąd uznał jednak, że ta pomyłka jest „nieistotna z punktu widzenia postrzegania zjawiska i sensu wypowiedzi”. – Bez względu na to, kto w relacji miałby być ubrany w określony sposób, sens słów ma jednoznaczny charakter – stwierdzono w uzasadnieniu.

Ponadto w procesie ustalono, że Kamil Durczok wysyłał współpracownicom SMS-y o charakterze seksualnym, z propozycjami spotkań intymnych.

Zwrócono też uwagę, że przed ukazaniem się we „Wprost” w lutym 2015 roku artykułu, w którym opisano, jak Kamil Durczok mobbingował i molestował niektóre podwładne z „Faktów”, dziennikarze tygodnika starali się uzyskać jego komentarz. Według sądu nie udzielając wypowiedzi, Durczok pozbawił się możliwości przedstawienia swojej wersji wydarzeń, o czym doskonale wiedział jako dziennikarz.

Kamil Durczok wygrał w dwóch instancjach proces dot. innego tekstu „Wprost”

W lutym 2015 roku we „Wprost” zamieszczono też inny artykuł dotyczący Kamila Durczoka. Opisano pobyt dziennikarza w mieszkaniu znajomej, gdzie znaleziono też materiały pornograficzne, gadżety seksualne i biały proszek. Do tekstu dołączono wiele zdjęć pomieszczenia. Durczok w pozwie domagał się publikacji przeprosin (na okładce tygodnika i trzech kolejnych stronach „Wprost”) i 7 mln zł zadośćuczynienia.

Dwa lata temu Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że pozwani mają zamieścić przeprosiny i zapłacić Durczokowi 500 tys. zł. Natomiast w kwietniu br. Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał wyrok w zakresie przeprosin, a wysokość zadośćuczynienia obniżył do 150 tys. zł. Wydawca „Wprost” zapowiedział, że złoży do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną na ten wyrok.