Straż marszałkowska z bronią gotową do strzału, dziennikarze mówią o militaryzacji sejmu

Dziennikarze pracujący w sejmie krytykują zarządzenie marszałka Marka Kuchcińskiego, które umożliwi straży marszałkowskiej noszenie broni palnej gotowej do strzału w szczególnie uzasadnionych, choć nieokreślonych precyzyjnie, przypadkach. Mówią o „militaryzacji sejmu”, a Jolanta Hajdasz z SDP zwraca uwagę na wydźwięk wizerunkowy kontrowersyjnej decyzji marszałka.

„Rzeczpospolita” dotarła do treści zarządzenia marszałka z 22 maja. Jest to jeden z aktów wykonawczych, jakie wydano w związku z uchwaleniem ustawy o straży marszałkowskiej. Dziennik cytuje fragment zarządzenia, w którym zapisano, że „dopuszcza się, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, noszenie przyznanej broni palnej z wprowadzonym nabojem do komory nabojowej”.

Andrzej Grzegrzółka, dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu, w rozmowie z PAP tłumaczy, że zarządzenie jest konsekwencją dołączenia straży marszałkowskiej do grona formacji mundurowych. – Analogiczne rozwiązania są także stosowane w przepisach dotyczących innych służb (…). Warto zauważyć, że także przed wejściem w życie ustawy o SM, formacja ta dysponowała różnymi rodzajami uzbrojenia. Oznacza to, że opisywana zmiana dotyczy raczej nowych podstaw prawnych i spraw formalnych, a nie rzeczywistego potencjału w tym zakresie – mówi Grzegrzółka.

Zarówno zarządzenie, jak i dyrektor CIS nie tłumaczą dokładnie, o jakie chodzi „wyjątkowe, skrajne, wykraczające poza rutynowe, codzienne zadania straży marszałkowskiej”, w których noszenie naładowanej broni miałoby być uzasadnione.

– Jest to niepotrzebna militaryzacja sejmu. Nie rozumiem, przeciwko komu broń miałaby zostać użyta. To moje miejsce pracy od 1997 roku i nie przypominam sobie sytuacji, która wymagałaby użycia broni. Były blokady, wynoszenie osób, ale zwłaszcza w tego typu momentach broń jest niewskazana, bo przypadkiem może dojść do niebezpiecznego zdarzenia – mówi Mariusz Gierszewski z Radia Zet.

Władza się boi, żadna ekipa rządząca nie miała takiej ochrony

Andrzej Stankiewicz z Onetu uważa zarządzenie marszałka za absurdalne.
– Czy to wpłynie na moją pracę i zachowanie w sejmie? Nie. Za to z pewnością zbuduje psychologiczny dystans między władzą a dziennikarzami, czyli też pośrednio obywatelami. Zarządzenie jest elementem szerszej układanki. Dziennikarzy próbuje się pozbyć z kuluarów sejmu od dłuższego czasu. Wprowadzane są karty, stawiane są bramki i kotary. Małymi kroczkami sejm jest regularnie grodzony, a teraz jeszcze mają się pojawić strażnicy z bronią – mówi dziennikarz.

Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, sądzi, że noszenie broni palnej przez straż marszałkowską nie będzie miało bezpośredniego wpływu na pracę dziennikarzy w sejmie, ale będzie miało niekorzystny wydźwięk wizerunkowy.
– Relacjonowanie pracy parlamentarzystów demokratycznego państwa pod nadzorem osób uzbrojonych jest sprawą co najmniej kontrowersyjną i wywołującą bardzo negatywne skojarzenia. Taki przekaz, sugerujący realne, codzienne zagrożenie, przed którym chroni tylko broń, może być powielany potem na całym świecie. Muszą istnieć poważne, merytoryczne przesłanki dotyczące bezpieczeństwa osób pracujących w budynkach parlamentu, by wprowadzać aż tak daleko idącą ochronę, a tych opinia publiczna nie miała okazji poznać. Na pewno przyczyną takiej ostrożności nie są dziennikarze – zaznacza Hajdasz.

Prezes Towarzystwa Dziennikarskiego Seweryn Blumsztajn również uważa, że zarządzenie nie wpłynie na pracę dziennikarzy, ale pokazuje, że władza się boi. – Będziemy mieli Sejm niemy pod uzbrojoną strażą marszałkowską. Nikt jednak nie będzie przed dziennikarzami wymachiwał pistoletem i nie sądzę, aby doszło do użycia broni. Jednak to całe zaostrzanie kontroli, przyznawanie większych uprawnień dla służb, centralizacja państwa pokazują, że władza boi się wszystkiego. Żadna ekipa rządząca nie miała takiej ochrony – mówi Blumsztajn.