Zabójstwo Ziętary: Przemyt, groźby i brudna robota w Elektromisie

Maciej Gorzeliński

„Bekon”, były ochroniarz z Elektromisu, w piątek potwierdził w sądzie, że dziennikarz Jarosław Ziętara interesował się tą firmą i prawdopodobnie „dostał w ucho” pod jej siedzibą. „Bekon” mówił też o ludziach od mokrej roboty pracujących dla Elektromisu. Te zeznania złożył ws. dotyczącej podżegania do zabicia Ziętary, o co oskarżony został Aleksander Gawronik. Tymczasem obrońca Gawronika, adw. Patrycja Leśkiewicz, domaga się pominięcia tych zeznań „Bekona”.

Piątkowa rozprawa była bardzo ciekawa i kończyła trzydniowy „maraton” przesłuchań w procesie przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi. Były senator i kiedyś najbogatszy Polak, w 1992 roku na terenie firmy Elektromis miał namawiać do zabicia Jarosława Ziętary. Młody dziennikarz miał zbierać materiały o tzw. poznańskiej szarej strefie. Taką wersję wydarzeń przedstawiła krakowska prokuratura oskarżająca Gawronika.

W piątek jako pierwszy zeznawał Piotr Garczyk, policjant z poznańskiego CBŚ. W 2011 roku to właśnie jemu przestępca Maciej B., ps. Baryła, opowiedział o losach Jarosława Ziętary. Sąd dopytywał, dlaczego to właśnie Garczyk, od kilku lat zajmujący się w CBŚ przestępczością narkotykową, pojechał na widzenie do „Baryły”? Oficer CBŚ odpowiedział, że kilka lat temu zwrócił się do niego Zdzisław S., emerytowany policjant z CBŚ, który kiedyś zajmował się sprawą Ziętary.

– Zdzisław S. zwrócił się do mnie, bo znaliśmy się, miał do mnie zaufanie, a ja kiedyś zajmowałem się zabójstwami i uprowadzeniami – zeznawał Piotr Garczyk. – Wspólnie pojechaliśmy do więzienia w Rawiczu na widzenie z „Baryłą”. On zaczął opowiadać o różnych przestępstwach. Nieprzedawnione sprawy, które poruszył, dotyczyły Ziętara oraz morderstwa w El Chico (była to poznańska agencja towarzyszka – dop. red.).

Z zeznań Piotra Garczyka, złożonych w sądzie oraz w trakcie śledztwa, wynika następujący przebieg wydarzeń. „Baryła” opowiadał, że wraz z kolegą „Lewym” z Elektromisu robił rozpoznanie na temat zwyczajów Ziętary, bo dziennikarz interesował się tą firmą. Ziętara miał też zostać dwa razy pobity, zabrano mu aparat, a potem pojawił się pomysł, by go całkowicie zlikwidować.

– „Baryła” opowiadał bardzo emocjonalnie, spontanicznie. Mówił, że polecenia w sprawie Ziętary wydawał Mariusz Świtalski, który się bardzo denerwował. Świtalski powiedział, że trzeba Ziętarę zabić. Jednak ochroniarz „Lewy” nie chciał zabijać, bo mówił, że za „głowę” będzie dożywocie. „Baryła” opowiadał, że ludzie z Elektromisu rozmawiali potem z Aleksandrem Gawronikiem. Gawronik zadeklarował, że jeśli Elektromis nie chce tego zrobić, to on znajdzie ludzi. Przyjeżdżał do Elektromisu rzadkim modelem mercedesa. Jego ochroniarze mieli potem zabić Ziętarę na posesji Marka Z. Kolejną osobą znającą szczegóły zabójstwa miał być Przemysław C. – zeznawał Piotr Garczyk podczas śledztwa. W piątek podtrzymał to w sądzie. Jednak wspomniany „Baryła” niedawno wycofał zeznania, w których obciążał Gawronika.

Jedna z wersji mówi, że został zastraszony przez swoje dawne środowisko. Miesiąc temu, na rozprawie przeciwko Gawronikowi, „Baryła” przedstawił własną wersję na temat odwołania swoich zeznań. Twierdził, że kilka lat temu został zwerbowany przez CBŚ i zeznawał pod dyktando policji, która miała mu obiecać prawo łaski. Dlatego, jak twierdził, wtedy pogrążył Gawronika.

W wiarygodność tej najnowszej wersji „Baryły” wierzy adw. Patrycja Leśkiewicz, obrońca Aleksandra Gawronika. W piątek w sądzie odwołała się do sprawy zabójstwa w El Chico, w której również zeznawał „Baryła”. Jak wskazywała, sąd w prawomocnym wyroku ws. El Chico stwierdził, że bezsporne jest to, że „Baryła” kilka lat temu był instruowany przez Garczyka. Jak mówiła, policjant mówił „Baryle”, co ma zeznawać.

W piątek zeznania złożył także Artur P., ps. Bekon. To były bokser, który służbę wojskową odbywał w ZOMO. Potem został zatrudniony jako ochroniarz w Elektromisie. Z jego piątkowych zeznań wynikało, że niewiele wie o sprawie. Pytany, kim był „Baryła”, twierdził, że słabo go kojarzy. Mówił też, że „Baryła” nie pracował dla Elektromisu i nie pojawiał się w tej firmie.

Jednak zupełnie inaczej „Bekon” zeznawał w trakcie śledztwa. W piątek sąd odczytał tę jego wcześniejszą relację. Zeznawał wtedy między innymi o tym, że w Elektromisie były osoby od brudnej roboty.

– „Baryła” przychodził do nas, do Elektromisu, na siłownię. On był z półświatka. Najlepiej znał się z ochroniarzem „Lewym”. W firmie była mowa, że teksty Ziętary mogą popsuć wizerunek Elektromisu. Ale z tego, co pamiętam, on niczego nie zdążył napisać. Mogły też paść hasła, że jemu trzeba wpierd… Pamiętam, że pod Elektromisem chwyciłem za ucho jakiegoś młodego, szczupłego dziennikarza. Wyciągnęliśmy klisze z jego aparatu. To mogło być latem 1992 roku, a tamtą osobą mógł być Ziętara – zeznawał „Bekon” w trakcie śledztwa. W piątek w sądzie podtrzymał te zeznania.

W śledztwie opowiadał również o specyficznych relacjach panujących w Elektromisie. Pracownicy firmy bawili się w lokalu Sami Swoi na poznańskim Starym Rynku. Był tam „pokój zwierzeń”, gdzie grano w karty. Była też „loża generalska” z malowidłami osób najbardziej zasłużonymi dla Elektromisu: Mariusza Świtalskiego, byłego prokuratora Jarosława D. oraz byłych milicjantów, którzy także zaczęli pracować dla firmy.

„Bekon” opowiadał też o śmierci znajomego ochroniarza Romana K., który miał popełnić samobójstwo po zniknięciu Ziętary. Według jednej z wersji, Roman K. miał mieć wyrzuty sumienia po porwaniu dziennikarza i ponoć otoczenia bało się, że wyjawi prawdę. „Bekon” zeznawał, że śmierć Romana K. „śmierdziała”, bo zmarły nie miał powodów, by się zabić. „Bekon” mówił też, że szef ochrony Elektromisu, po śmierci Romana K., kazał przywieźć wszystkim broń do siedziby firmy i nie trzymać jej w domu.

Po piątkowym przesłuchaniu „Bekona”, obrońca Gawronika adw. Patrycja Leśkiewicz złożyła wniosek o pominięcie jego zeznań złożonych w trakcie śledztwa. Przekonywała sąd, że w trakcie śledztwa „Bekon” najpierw został rozpytany, zaraz potem wzięty na wariograf, a chwilę później przesłuchany na protokół. Taki tryb, jak argumentowała, jest niezgodny z przepisami oraz jednym z orzeczeń Sądu Najwyższego. Poznański Sąd Okręgowy jeszcze nie wypowiedział się w sprawie tego jej wniosku. Sam „Bekon” nie skarżył się na przebieg tamtego przesłuchania.

W piątek przesłuchano również m.in. byłego poznańskiego dziennikarza Macieja Gorzelińskiego. Odczytano też jego relację złożoną w trakcie śledztwa. Z jego zeznań wynika, że w latach 90. interesował się zniknięciem Ziętary. W poznańskim radiu, w którym wtedy pracował, kazano mu odpuścić temat, ale on nie zrezygnował. Jak wspominał, nawiązał współpracę z „Gazetą Wyborczą” oraz Piotrem Najsztubem i doszli wtedy do wątków Elektromisu. Wspólnie napisali teksty „Państwo Elektromis” oraz „Korupcja w poznańskiej policji”.

– W 1994 roku dostaliśmy informację, że ktoś szuka na nas zlecenia, bo chce nas zabić za nasze teksty. Przestraszyliśmy się, a w „Gazecie Wyborczej” ukazał się krótki tekst na ten temat, w którym nie wymieniono nikogo z nazwiska. Jeszcze tego samego dnia do Warszawy, do siedziby gazety, przyjechał Mariusz Świtalski. Mówił, że poczuł się wywołany do tablicy i zapewniał, że nigdy by nie zlecił zabicia żadnego dziennikarza – zeznawał Gorzeliński.

Obaj dziennikarze dalej mieli badać interesy Świtalskiego, a ten miał ich potem zaprosić na spotkanie.

– Piotr Najsztub, beze mnie, sam pojechał na jedno spotkanie. Potem powiedział mi, że Świtalski pojechał z nim do lasu. Byli sami, Świtalski włączył radio i powiedział, że jeszcze jeden tekst o jego firmie i będziemy zajeb… Po chwili zaprosił na kolację. Ja również na nią pojechałem – zeznawał Gorzeliński.

Co na to Świtalski? Udało nam się skontaktować z osobą z jego bliskiego otoczenia. – Pan Świtalski nie będzie na ten temat rozmawiał. W żaden sposób nie groził dziennikarzom. Zaprosił ich obu do swojego domu rodzinnego w Puszczykowie na dobrą kolację. Wspólnie pili alkohol i panowała miła atmosfera – opowiada osoba z bliskiego otoczenia biznesmena.

W piątek przesłuchano również Elżbietę Ł. Obecnie jest rencistką. Kiedyś pracowała w firmie Promyk prowadzonej przez jej byłego męża. Jak zeznała, na początku lat 90. miała kontakt z Jarosławem Ziętarą.

– Ziętara przyszedł do naszej firmy Promyk, ale mój były mąż wyprosił go z gabinetu. To było dziwne. Mąż twierdził, że Ziętara to jego dawny kolega z więzienia. Mówił mi, że nie miał dla niego czasu – zeznawała Elżbieta Ł.

Niebawem, jak mówiła, odeszła od męża oraz z firmy Promyk. Twierdziła, że miała dosyć, firma miała długi i pojawiły się w niej różne nieprawidłowości. Założyła własną działalność i chcąc zareklamować ją w prasie, zadzwoniła do Ziętary.

– Spotkaliśmy się w kawiarni „Bajka”, w styczniu lub w lutym 1992 roku. On mi wtedy powiedział, po co wcześniej przyszedł do Promyka. Ziętara mówił, że jest kilka firma w Poznaniu prowadzących nielegalne interesy w kontekście handlu alkoholem. Wymienił Promyk i Elektromis. Mogę potwierdzić, że jak jeszcze pracowałam w Promyku, to przyszli do nas ludzie z Elektromisu i proponowali zainwestowanie pieniędzy w przemyt alkohol. Potem, krótko po zniknięciu Ziętary, rozmawiałam z byłym mężem. Gdy pytałam czy wie o tej sprawie, były mąż powiedział, że Ziętara wsadzał nos w nieswoje sprawy i ma to, co chciał – zeznawała Elżbieta Ł.

W wiarygodność jej zeznań powątpiewa obrońca Gawronika. Elżbieta Ł., na przesłuchaniach w latach 90. nie mówiła bowiem o niektórych zdarzeniach, o którym zeznała dopiero po latach. Adwokat Patrycja Leśkiewicz sugerowała, że kobieta oparła się na medialnych doniesieniach w sprawie zniknięcia Ziętary. Dziwiła się również, że Elżbieta Ł. przed laty uwierzyła byłemu mężowi w wersję, jakoby na początku lat 80. XX wieku siedział z Ziętarą w więzieniu. Bo dziennikarz miał wtedy niespełna 15 lat.

Elżbieta Ł. tłumaczyła, że gdy były mąż przedstawił wersję o dawnym znajomym z więzienia, ucieszyła się. Nie lubiła, gdy mąż utrzymywał kontakty z ludźmi poznanymi za kratkami. A w latach 90. nie o wszystkim zeznała, bo niektóre informacje uznawała wtedy za niewartościowe.

W piątek przesłuchano również dwóch dziennikarzy, którzy przed laty pracowali z Jarosławem Ziętarą w „Gazecie Poznańskiej”. Zeznania złożył Jerzy Nowakowski, obecnie redaktor w „Głosie Wielkopolskim”, a w 1992 roku wicenaczelny „Gazety Poznańskiej”. Mówił, że przed laty pukał do drzwi różnych gabinetów, żeby ktokolwiek chciał zająć się zniknięciem Ziętary. Prosił też o zainteresowanie sprawą swojego szkolnego kolegę, ówczesnego szefa poznańskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa.

Nowakowski zeznawał o przeszukaniu biurka Jarosława Ziętary, do którego doszło tuż po jego zniknięciu we wrześniu 1992 roku. Jedna z wersji mówiła, że biurko przeszukali pracownicy Elektromisu przebrani za policjantów.

– Nie pamiętam, kto z policji miał przeszukać biurko Ziętary. Policja nie dała żadnych pokwitowań. Wiem, że pojawił się wątek fałszywych policjantów, ale dla mnie to mało prawdopodobna wersja – zeznawał Jerzy Nowakowski.

Opowiedział też o incydencie, do którego doszło przed laty z udziałem Aleksandra Gawronika. Po publikacji na temat jego kantorów, były senator miał zrobić awanturę w redakcji. – To było już po zniknięciu Ziętary. Gawronik przyszedł do redakcji, mówił, że zażąda milion dolarów odszkodowania. I wie, że go nie dostanie, dlatego przejmie gazetę i zwolni całe kierownictwo. My to potraktowaliśmy z przymrużeniem oka – zeznawał Nowakowski.

Gawronik na sądowym korytarzu tłumaczył z kolei, że w redakcji był, ale mówił o stratach, jakie poniósł przez tamtą publikację. Twierdził, że potem został przeproszony przez gazetę.

W piątek przesłuchano też Zenona Bosackiego, emerytowanego dziennikarza, w 1992 roku bezpośredniego przełożonego Jarosława Ziętary.

– Ziętara był jeszcze mało doświadczonym dziennikarzem, ale był bardzo skrupulatny. Tuż przed jego zniknięciem jedna z dziennikarek powiedziała mi, że on ma poważne problemy żołądkowe i chyba ma jakąś stresową sytuację. Ja z nim poszedłem do baru mlecznego na rozmowę.

Pytałem wprost, jakie ma kłopoty. Odpowiedział, że chodzi o sprawy z mieszkaniem, ale ja uznałem, że nie mówi mi prawdy. Jak na typowego dziennikarza, Jarek był bardzo zamknięty w sobie. Słabo go znałem – zeznał Zenon Bosacki.

Jedynym oskarżonym w sprawie jest Aleksander Gawronik. Mariusz Świtalski, twórca Elektromisu, jest świadkiem. Osoby, które dotychczas zostały przesłuchane przez sąd, różnie wypowiadają się o znajomości obu biznesmenów.

Świadek Piotr Sz., znajomy Świtalskiego z domu dziecka w Szamotułach, mówił, że twórca Elektromisu znał się z Gawronikiem. Z kolei Marian J., który pracował w piśmie Świtalskiego „Miliarder”, bagatelizował znajomość obu przedsiębiorców.

– Wiem, że Mariusz Świtalski nisko cenił Aleksandra Gawronika. Byłem świadkiem ich przypadkowego spotkania w pociągu do Warszawy. To była rozmowa o wszystkim i o niczym. Gawronik mówił szeptem, on bał się podsłuchów – zeznawał Marian J.

Dodał, że jego dawny szef Mariusz Świtalski chciał u siebie zatrudnić dwóch piszących o nim dziennikarzy, czyli Macieja Gorzelińskiego i Piotra Najsztuba. Celem było „wytonowanie” ich publikacji. Oni jednak nie byli zainteresowani pracą dla kontrowersyjnego biznesmena.

Kolejna rozprawa odbędzie się pod koniec czerwca.