Mechanizm powstawania błędu jest znany i sprawdza się w wielu dziedzinach. Rzecz polega na zamknięciu się w spójnej, dobrze rozumiejącej się i zgranej grupie. Z jednej strony taki zespół działa sprawnie, z drugiej traci dystans, zawęża pole dyskusji, tłumi wątpliwości i traci czujność – tak okoliczności przygotowania przez „Wysokie Obcasy” materiału z hasłem „Aborcja jest OK” tłumaczy Wojciech Krzyżaniak, który w przeszłości był m.in. szefem „Gazety Telewizyjnej” (dodatku do „Gazety Wyborczej”).
„Wysokie Obcasy”, a konkretnie redaktorki tej zacnej redakcji zaszalały. Nowocześnie, wielkomiejsko i w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku. Na okładce umieściły dwa znamienne hasła: „#aborcjajestOK” i „aborcyjny dream team”. Oba tak samo skandaliczne, oba tak samo słabe, i oba nie do przyjęcia. To hasła bardzo dobre jako prowokacja, jednak bardziej w stylu próbującej się przebić celebrytki w białych kozaczkach z ilorazem inteligencji odwrotnie proporcjonalnym do poziomu desperacji, niż znakomitego społecznego tygodnika, jakim są „Obcasy”. A jednak się stało.
I nie jest to wynik zidiocenia redaktorek, a zwykły „błąd systemu”. Często się zresztą zdarzający w zamkniętych gronach znajomych, pracowników itd. Postaram się przybliżyć to zjawisko, czyli odpowiedzieć na pytanie dlaczego to się mogło wydarzyć.
Już w czwartek na ścianie Pauliny Reiter z „WO”, pod zaprezentowaną tam okładką zasygnalizowałem swoją wątpliwość wobec nieszczęsnego hasztagu. Próba zachęcenia do przeczytania ciekawego reportażu skończyła się rzuceniem kolejną kupą w kolejny wentylator. I już. A wynik może być taki, że spora część pań deklarujących poparcie dla liberalizacji „ustawy aborcyjnej” zacznie się wobec redakcji dystansować, zastanawiać się, czy wygodnie im w takim towarzystwie.
Hasło „#aborcjajestOK” nie jest przecież zaproszeniem do dyskusji, nie jest zachętą do refleksji, ani argumentem za czymkolwiek. Może poza pomysłem na „fajną” imprezkę, albo burzę oklasków na warszawskim „Zbawiksie” (czy gdzie tam teraz jest modnie posiedzieć i pokontestować przy kawce). To jest zamknięcie dyskusji, kopniak i parsknięcie śmiechem.
Skąd taka wpadka?
Mechanizm powstawania błędu jest znany i sprawdza się w wielu dziedzinach. Rzecz polega na zamknięciu się w spójnej, dobrze rozumiejącej się i zgranej grupie. Z jednej strony taki zespół działa sprawnie, z drugiej traci dystans, zawęża pole dyskusji, tłumi wątpliwości i traci czujność. Nie bez powodu slogany reklamowe, przed ich wypuszczeniem na rynek poddaje się analizom, badaniom fokusowym, itd. Jak się ich nie sprawdzi w ten sposób, to wychodzą różne głupoty i koszmarki, które spodobały się żonie prezesa Janusza, a potem stają się obiektem żartów czy szydery. A żona prezesa i pan Janusz tacy byli przecież zadowoleni, prawda? Sceptykom prezentuje się przed upublicznieniem wyniki badań, sprawdza się przydatność wynalazku przed uruchomieniem jego produkcji itd.
Wynikiem tego samego błędu zamknięcia jest na przykład powtarzane przez polityków z uporem idioty: „Polacy chcą…”. Oni też naprawdę mają prawo myśleć, że wiedzą czego „Polacy chcą”. Przecież żaden z nich nie zna nikogo, żadnego Polaka, który by tego nie chciał. Wy też wiecie, że „#aborcjajestOK”, prawda? Reszta to jakieś oszołomy, wariatki i „taliban”. No i tak to to tak to.
Panie redaktorki z „WO”, to, że Wy w redakcji wiecie więcej, ustaliłyście między sobą „prawidłową” interpretację nieszczęsnego hasztagu, opowiedziałyście sobie z detalami cały jego kontekst i wiecie co chciałyście nim przekazać, nie znaczy niestety, że inne osoby, które zobaczą okładkę, ów hasztag i radosny anons „aborcyjny dream team”, są tak samo przygotowane do jego odbioru i komunikują się tym samym kodem.
Wasza euforia, pewność siebie i tłumaczenie znaczeń i streszczenie reportażu, do którego okładka ma być ilustracją tłumiły pewnie ewentualne wątpliwości tych, którym prezentowałyście okładkę przed drukiem. Ale zapomniałyście o tym, że w takiej reklamie (a tą jest okładka) i takim haśle nie Wy decydujecie o tym jak zostanie zrozumiane. Zapomniałyście, że taką akcję trzeba przygotować, skonsultować nie tylko wśród znajomych, a nie po prostu zrobić.
No pewnie, że nadal będę Waszym czytelnikiem, ale prośbę mam taką, żebyście odzyskały czujność, i nie wpadły w koleinę taniego skandalu. Bo po cholerę.
Wojciech Krzyżaniak, autor bloga wTelewizji.pl. W przeszłości był m.in. szefem „Gazety Telewizyjnej” (dodatku do „Gazety Wyborczej”) oraz redaktorem naczelnym „Kropki TV”. Pracował także w redakcji Gazeta.pl.