Na wstępnie konferencji, zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP pod hasłem „kto jest właścicielem mediów w Polsce?”, przedstawiono wynik raportu przygotowanego przez dr Monikę Szetelę wspólnie z Karoliną i Maciejem Piechami. Przeanalizowali oni, według stanu z wiosny ub.r., stan właścicielski (według miejsca rejestracji poszczególnych spółek) na rynku telewizji, radia i prasy.
Z ich analiz wynika, że 42 proc. tytułów prasy ogólnopolskiej należy do polskiego kapitału, 32 proc. – do niemieckiego, a dalej są szwajcarski, amerykański i duński. W radiu ilościowo zdecydowanie najwięcej jest stacji z kapitałem polskim (głównie ze względu na dużą liczbę rozgłośni regionalnych i lokalnych), a dalej są te mające kapitał polsko-amerykański, francusko-holenderski i niemiecki. Jednak aż 60 proc. rynku pod względem słuchalności ma 6 największych nadawców, a rynek słuchalności pod względem własnościowym dzieli się na trzy główne części: polską, niemiecką i francusko-holenderską.
Podobnie rozproszony jest rynek telewizyjny, gdzie spośród 248 zarejestrowanych nadawców stacji polskojęzycznych ponad sto ma najwyżej po promilu udziału w rynku oglądalności.
– Czy liczba posiadanych tytułów przekłada się na popularność? Nie – zaznaczyła dr Monika Szetela.
SDP: kapitał ma twarz, może pora na Krajowy Rejestr Mediów
Komentując te wynik prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński zwrócił uwagę, że proporcje w telewizji i radiu byłby jeszcze korzystniejsze dla kapitału zagranicznego, gdyby nie uwzględniać mediów publicznych. Jego zdaniem to pokazuje, jak w mocno sektor mediów prywatny jest zdominowany przez zagranicznych właścicieli.
Z kolei dr Jolanta Hajdasz, dyrektor działającego przy SDP Centrum Monitoringu Wolności Prasy, zasugerowała, że można by realizować stały monitoring mediów pod względem własnościowym. – Dzisiaj robi się to częściowo. Sprawami radia i telewizji zajmuje się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Rynek prasy, ale tylko w części komercyjnej, jest monitorowany prze Związek Kontroli Dystrybucji Prasy. Media, które nie zgłoszą się i nie opłacają tego monitoringu, nie są nim objęte. Nie ma jednego podmiotu, który robiłby to w sposób całościowy i systematyczny – zwróciła uwagę.
Hajdasz wysunęła koncepcję Krajowego Rejestru Mediów, czyli objęcie mediów stałym monitoringiem pod względem własnościowym. – Wydaje nam się to bardzo potrzebne, że zanim przejdzie się do uregulowania tego rynku – czy zastanawiania się nad tym, w jaki sposób go regulować – objąć go stałym monitoringiem. Najpierw wiedza, potem regulacja – taka może być konkluzja, ale nie wszyscy oczywiście mogą się z nią zgodzić – stwierdziła.
– Kapitał ma twarz, czyli można pójść jeszcze dalej i odpowiedzieć na pytanie, kto jest właścicielem tych mediów. Nie chodzi tylko o narodowość, ale o coś więcej – dodał Krzysztof Skowroński.
Media w Polsce skolonizowane przez obcy kapitał
Inni uczestnicy dyskusji opisywali negatywne konsekwencje dużej obecności zagranicznego kapitału w mediach, niektórzy porównywali ją do kolonizacji.
– Dopóki będzie dominować kapitał zachodni, mamy prawo twierdzić, że jesteśmy skolonizowani i mamy obawy, że polska racja stanu wyrażana przez poszczególne media nie jest w odpowiedni sposób akcentowana. Nie ma w Niemczech angielskich stacji, we Francji niemieckich, a Anglii niemieckiej prasy – i odwrotnie. Obywatele krajów UE chcą zatrzymać media we własnych rękach – stwierdził Wojciech Reszczyński, publicysta związany m.in. z „Sieci”. – Będąc członkiem UE chcemy być krajem, którego rynek medialny wygląda podobnie jak w innych krajach UE – podkreślił.
W podobnym tonie mówiła posłanka PiS Barbara Bubula, komentując przejęcie Scripps Networks Interactive (właściciela m.in. TVN) przez Discovery Communications, na które właśnie zgodziła się Komisje Europejska. Bubula przestrzegała przed dalszą „kolonizacją naszego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynarodowych graczy o sile ekonomicznego rażenia wielokrotnie większej niż ci osadzeni na naszym rynku”.
Posłanka PiS oceniła, że brakuje pogłębionych badań w zakresie nie tyle liczby posiadanych tytułów i struktury własnościowej w mediach, co zasięgu i siły wpływu różnych mediów na opinię publiczną. – Chodzi o wpływ na sposób myślenia obywateli, ich deklaracje polityczne, grupy nacisku na podejmowanie różnych decyzji. To się nie pokrywa z wpływem ekonomicznym. Brakuje nam analizy wszystkich elementów medialnego łańcucha wartości i wpływu wzajemnego tych elementów na siebie – analizowała.
Wskazywano też inne przejawy wpływu mediów z obcym kapitałem. Teresa Bochwic, członkini Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, stwierdziła, że trzy koncerny prasowe wywodzące się z Niemiec opanowały segment prasy kolorowej (głównie czytanej przez kobiety).
– To oznacza kształtowanie wizerunku kobiety, wprowadzanie różnego rodzaju mody, a także wpływa w niesłychanym stopniu na rynek farmaceutyczny. Polacy kupują ogromne ilości leków, paraleków, suplementów. To jest właśnie tam wyczytane – oceniła. – Nie wspomnę tu o piśmie „Bravo”, „Bravo 2” i innych, które nam wychowały całe pokolenie młodzieży, przygotowanej do różnych rzeczy, ale w najmniejszym stopniu do życia w kraju demokratycznym, posługiwaniu się samorządnością i innymi dostępnymi narzędziami. To wynika bezpośrednio z własności – dodała członkini KRRiT.
Podobną opinię wyraziła Jadwiga Chmielowska, sekretarz generalny SDP i członek rady programowej TVP Katowice. – Niemki miały kiedyś przykazane: Kitchen, Kinder, Kirche. Te dwa odpadły – Kościoła już nie ma w Niemczech i dzieci też nie, zostały kuchty. Chcieli to całkowicie dla pracy kobiecej w Polsce. Niestety nie ma pracy normalnej dla kobiet powodującej rozwój – powiedziała.
Jej zdaniem na przykładzie „Dziennika Zachodniego” widać, jak linia redakcji może zmienić się po tym, jak od polskiego podmiotu przejmie ją zagraniczny (mniejszościowe udziały w „Dzienniku Zachodnim” do końca lat 90. miała NSZZ „Solidarność”). – Do czasu kiedy te 35 proc. udziałów należało do śląskiego regionu NSZZ „Solidarności”, naczelny był uzgadniany czy wręcz uzgadniany przez związek zawodowy. W tej chwili już tego nie ma. Widać, jak promowana jest autonomia Śląska, historia Śląska, różne postaci kontrowersyjne – wyliczyła.
Z kolei Hanna Karp zastanawiała się, czy przy obecnym udziale kapitału zagranicznego w mediach w Polsce, zwłaszcza tych elektronicznych, bezpieczeństwo informacyjne Polaków, przede wszystkim w najważniejszych sytuacjach. – Może być tak, że znajdziemy się w sytuacji bardzo nieciekawej, nawet jeśli chodzi o bezpośrednie bezpieczeństwo państwa. I teraz jest pytanie: kto nas będzie informował o najważniejszych sprawach dotyczących bezpieczeństwa w kraju – czy Bauer, radia niemieckie, rozgłośnie francuskie, amerykańskie?
Wojciech Reszczyński zwrócił uwagę na jeszcze inny wątek. – Komfort pracy w polskich mediach jest większy, świadczy o tym chociażby pewna fluktuacja, jaka występuje w mediach zdominowanych przez kapitał zagraniczny – ocenił.
– Powstaje bardzo negatywny efekt synergii pomiędzy wielkimi, międzynarodowymi reklamodawcami a strukturą mediów: duzi wspierają dużych, międzynarodowych. W związku z tym – zanik mediów lokalnych, koncentracja na tym co w Warszawie i na arenie międzynarodowej – dodała Barbara Bubula.
Witold Kołodziejski: dekoncentracji nie należy nazywać repolonizacją
Niektórzy dyskutanci postulowali wprowadzenie przepisów ograniczających koncentrację kapitałową w mediach, co pozwoliłyby ograniczyć obecność zagranicznych właścicieli. – Brak takiej ustawy to poważne ograniczenie naszej zdolności do samokształtowania naszej polityki wewnętrznej – stwierdziła Barbara Bubula.
– Jest na to mnóstwo sposób: ten kapitał można rozdrobnić lub wymienić, jest coraz silniejszy kapitał polski, krajowy, który chętnie zainwestowałby w polskie media – mówił o dekoncentracji Wojciech Reszczyński. – Nie widzę powodu, żeby dwie ogólnopolskie sieci radiowe dominowały w eterze. Mogą się podzielić, a inni mogą się nieco rozepchać. To wszystko jest w interesie odbiorców, którym jesteśmy w stanie zapewnić większy pluralizm i bezpieczeństwo medialne – podkreślił.
– Dekoncentracja jest jak najbardziej na miejscu. Do takich ruchów namawia Komisja Europejska i Rada Europy, która w swoim stanowisku wręcz wzywa państwa członkowskie, żeby takie zapisy dekoncentracyjne wprowadzać na rynkach krajowych – zgodził się Witold Kołodziejski, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Dodał, że podobne przepisy w innych krajach UE wprowadzono w ramach odstępstwa od zasady wolnego, wspólnego rynku.
Kołodziejski zwrócił uwagę, że na rynku mediów elektronicznych przenikają się różne branże: nadawania, dystrybucji i sprzedaży reklam w branży telewizyjnej, a także prasy, internetu i telewizji. – Jedna trzecia dystrybucji jest drogą satelitarną, a na tym rynku są tylko dwie firmy oferujące swoje usługi, jest tylko kilku liczących się operatorów kablowych – wyliczył.
Ponadto rynek właścicielski jest bardzo zmienny, przykładowo nadawca stacji Metro TV, która w 2016 roku na podstawie koncesji od KRRiT zaczęła nadawanie w naziemnej telewizji cyfrowej, został kupiony od Agory przez Discovery Polska. – Nad tym nie ma żadnych mechanizmów ustawowego panowania. A dzisiaj takie mechanizmy są niezbędne – skomentował Kołodziejski.
Jego zdaniem niezbędne jest monitorowanie koncentracji krzyżowej. – Już tej chwili trzeba reagować, bo bez prób wprowadzenia takich narzędzi już za dwa lata obraz polskiego rynku medialnego będzie zupełnie inny – ocenił.
Witold Kołodziejski zaapelował, żeby przepisów o dekoncentracji nie należy nazywać repolonizacją, ponieważ może to wywołać dużą krytykę ze strony organizacji międzynarodowych i mediów zagranicznych. Zgodziła się z nim Barbara Bubula, zwracając uwagę na niedawną burzliwą dyskusję na temat nowelizacji ustawy o IPN.
– Ewentualna ustawa o dekoncentracji mediów może spotkać się z taką samo, o ile nie silniejszą reakcją mogącą powodować różne perturbacje. Proszę się nie dziwić ostrożności, bardzo ostrożnemu rozgrywaniu tej sprawy – stwierdziła posłanka, zaznaczając, że nie wypowiada się w imieniu PiS.
– Podkreślam, żeby nie mówić o zawieszeniu prac nad ustawą dekoncentracyjną, bo to będzie katastrofa dla państwa. Mówię o tym, także zagrzewając do walki. To jest niesłychana ważna kwestia. Cały czas powinniśmy powtarzać, że to jest niezbędne dla obywateli, tak po prostu – stwierdził Witold Kołodziejski. – Jesteśmy w czasie oczekiwania. Dwie ustawy dekoncentracyjne są ponoć w Ministerstwie Kultury, ale nikt ich na oczy nie widział, bo czekają na moment, w którym będą się mogły pokazać. Lepiej, gdyby już zostały pokazane i można by zacząć dyskusję na konkretnych przykładach – ocenił.
– Szkód poczynionych przez 17 lat nierówności dostępy do rynku medialnego środowisk i poszczególnych grup światopoglądowych nie da się odrobić w dwa lata. To materia o charakterze organicznym, tego nie da się zadekretować, żeby świat medialny ukształtowany w oparciu o słabość środowisk związanych z prawicą, konserwatystami, środowiskami katolickimi czy chrześcijańskimi – przyznała Barbara Bubula.