Karwat o dekomunizacji ulic: Bronię Wilhelma Szewczyka, patrona placu w Katowicach

Wilhelm Szewczyk

To przykre, że ustawa dekomunizująca patronów ulic obejmie także śląskiego pisarza Wilhelma Szewczyka. Plac przed katowickim dworcem PKP zmieni nazwę. Dlaczego? Bo Szewczyk był wieloletnim posłem na Sejm PRL-u i członkiem PZPR.

Sprawa nie jest jednoznaczna. Patronat został nadany już po zmianie ustrojowej (Wilhelm Szewczyk zmarł w roku 1991). Decydujące o tym władze lokalne wybrane zostały w wolnych wyborach. Plac W. Szewczyka nie jest więc reliktem „słusznie minionej epoki”. A sam patron?

Ach, skomplikowana to była persona. Przed wojną, mając zaledwie 20 lat, związał się ze środowiskami radykalnej prawicy narodowej. Pisał do „Kuźnicy” i „Fantany”, pracował dla katowickiej rozgłośni radiowej, wydał wartościowy poemat „Hanys”. Już wtedy interesował się Słowiańszczyzną, Łużyczanami, zagadnienia regionalistycznymi.

A już na pewno powinni docenić jego postawę w czasie wojny. Szewczyk wprawdzie nigdy nie pisał o tych sprawach, ani nie wywnętrzał się wśród przyjaciół, ale od paru lat – dzięki badaczom z IPN-u – wiemy, że pisarz został wcielony do Wehrmachtu, a potem… zwolniony, choć bynajmniej nie dlatego, że na Wschodzie odniósł rany. Napisał do gauleitera i nadprezydenta Górnego Śląska Fritza Brachta podanie, w którym wyznał, że jest Polakiem, więc nie może w wojsku służyć. Coś niebywałego! Niemcy zrazu nie wiedzieli, co z tym zrobić.

W końcu odebrano mu folkslistę i odesłano domu. Dwukrotnie był więziony, aż w końcu udało mu się uciec i skutecznie ukryć poza Śląskiem.

Po 1945 r., mimo że aktywnie włączył się w życie publiczne Katowic, przez 10 lat był inwigilowany przez wiadome służby. Na kilka lat wyrzucono go z partii. Odbierano mu dwukrotnie najważniejsze pisma, jakie stworzył: „Odrę” i – po odwilży gomułkowskiej – „Przemiany”. Potem dowodził „Poglądami”, stale pisał dla DZ. Wydawał książki, sporo tłumaczył.