Chodzi o orzeczenie z 24 listopada br. (jako pierwszy napisał o nim Patryk Słowik z „Dziennika Gazety Prawnej”) i sprawę z powództwa byłego ministra Radosława Sikorskiego przeciwko koncernowi RASP. Na Fakt.pl pod artykułem o Sikorskim pojawiły się wulgarne i antysemickie komentarze, obrażały one byłego ministra i Anne Applebaum, jego żonę.
Z orzeczenia wynika, że wydawca nie może uchylać się od konsekwencji z tytułu naruszenia dóbr osobistych poprzez brak moderacji wpisów na portalu. Jednak zdaniem prawnika Tomasza Ejtminowicza z kancelarii Meritum nadal nie można mówić o ustanowieniu „zasady prawnej”, która usztywniałaby sądy, ponieważ to nie była uchwała Sądu Najwyższego, tylko wyrok w jednostkowej sprawie. – W procesach strony często posiłkują się wydanymi orzeczeniami SN dla wzmocnienia swojej argumentacji. Dla wydawców wyrok ten jest szczególnie niedobry, ponieważ może zmuszać ich do ogromnego zwiększania nakładów na moderację forów, mimo że – moim zdaniem – ustawy nie nakładają na nich takich obowiązków – wyjaśnia mec. Tomasz Ejtminowicz.
Według prawnika to orzeczenie godzi w podstawy funkcjonowania internetu i nie odnosi się tylko do forów internetowych, lecz szerzej – do każdej platformy hostującej cudze treści. – Wedle tej logiki na takiej samej zasadzie z automatu za wszelkie treści powinien odpowiadać np. Facebook czy Twitter – dodał Ejtminowicz. Jego zdaniem sprawa wpisuje się w pewien trend i jest też logiczną konsekwencją wyroku SN z ubiegłego roku, gdy na podobnych zasadach Roman Giertych, wówczas we własnym imieniu, wygrał z „Faktem” za komentarze odnoszące się do niego samego.
– Nie jesteśmy w stanie bez przerwy, zwłaszcza w nocy, śledzić tego, co ludzie wypisują w komentarzach. Uważam, że nie możemy za to odpowiadać z automatu, bo to tak, jakby Chuck Norris miał odpowiadać za cały internet. No jak? To jest żądanie od nas rzeczy niemożliwych – mówi Waldemar Śliwczyński, redaktor naczelny serwisu „Wiadomości Wrzesińskich”.
Podobnego zdania jest Maciej Kabroński, szef serwisu Fakt24.pl. – To są setki, jeśli nie tysiące artykułów na dobę u większych wydawców i pod każdym artykułem jest możliwość zamieszczenia komentarza. Ciągłe sprawdzanie tego jest nierealne. Nie ma instytucji, która jest to w stanie kontrolować i nie ma takiego automatu, który by to wychwycił, bo hejt można w różny sposób w rzeczywistości definiować. Jeszcze parę takich wyroków i wszyscy wydawcy będą musieli zablokować możliwość komentowania, co bez wątpienia przyniesie im straty, jeśli chodzi o ruch. Pamiętajmy o tym, że użytkownik, który komentuje w internecie, jest w rzeczywistości użytkownikiem „zlojalizowanym”, czyli dla wydawcy cennym.
Monika Modrzejewska, dyrektor działu zarządzania kontentem Wirtualnej Polski, wyjaśnia, że praktyka moderacji opinii u wielu wydawców polega na usuwaniu treści, które zostały zgłoszone jako bezprawne przez osoby bezpośrednio zainteresowane. – Tego rodzaju postmoderacja komentarzy znajduje odzwierciedlenie w przepisach ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, które nie nakładają na dostawcę forum internetowego obowiązku monitorowania treści użytkowników, a jedynie obowiązek reagowania w przypadku uzyskania wiarygodnej wiadomości o ich bezprawnym charakterze – mówi Modrzejewska.
Mecenas Tomasz Ejtminowicz dodaje: – Ustawodawca dotąd słusznie wychodził z założenia, że w zalewie milionów treści administrator nie ma obiektywnie możliwości prewencyjnego cenzurowania poszczególnych wpisów i powinien to robić wówczas, jeśli zainteresowany wskaże mu konkretną treść naruszającą jego prawa. Założenie przeciwne jest technologicznie niewykonalne. Obecne przepisy wyraźnie wskazują, że administratorzy nie mają obowiązku premoderacji.