Dziennikarze mają problem z informowaniem o samospaleniu w centrum Warszawy

Media ostrożnie i skąpo informują o akcie samobójczym, do jakiego doszło w czwartek 19 października na placu Defilad przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. 54-letni mężczyzna dokonał samospalenia, któremu towarzyszył hymn ostatnich protestów ulicznych – „Kocham wolność” zespołu Chłopcy z Placu Broni. Zostawił list do mediów. Lekarze walczą o jego życie.

W serwisach mediów elektronicznych i w gazetach znalazła się informacja o samobójstwie, ale nie wszystkie przekazały, że był to protest polityczny, czego dowodziły zostawione przez niego listy. Media ostrożnie podchodzą do politycznego wymiaru tragedii, choć niektórym nie przeszkadzało to w cytowaniu słów ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka, który na antenie RMF FM powiedział: „To jest ofiara (…) propagandy, która ma miejsce w Polsce. Tej propagandy totalnej opozycji, która walczy z rządem poprzez ulice i zagranicę”. Kataryna w felietonie dla czytelników Wirtualnej Polski napisała: „Samobójstwo to nie akt polityczny. Będę się upierać, że w kraju, w którym za dwa lata będą normalne wybory, samobójstwo z powodu niezadowolenia z sytuacji politycznej jest objawem poważnego zaburzenia psychicznego, a nie uprawnionym głosem w debacie publicznej”.

Dominika Wielowieyska, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, napisała na Twitterze: „Proponuję, aby tragicznego i smutnego wydarzenia pod Pałacem Kultury i Nauki w ogóle nie rozpatrywać w kategoriach politycznych”. Nie chce nic więcej dodawać w tej sprawie. Nie zgadzają się z nią Tomasz Lis i Agnieszka Burzyńska. „A dlaczego nie? Tego chciał ten człowiek? Nie ma co robić z tego polityki, ale nie widzieć kontekstu politycznego to ślepota i PIS-narracja” – napisał naczelny „Newsweek Polska”. „Nie zgadzam się. W liście pisze o powodach politycznych” – dodała Agnieszka Burzyńska, dziennikarka działu politycznego „Faktu”. „Newsweek” sprawą zajmie się za tydzień, bo z tekstem do poniedziałkowego wydania nie zdążył. „Dla mnie wolność, w tym wolność słowa to nie towar do negocjacji” – deklaruje Lis. „Fakt” sprawę opisał krótko. – Przyjęliśmy zasadę, że nie informujemy o samobójstwach. W tym konkretnym przypadku przede wszystkim nie chcemy brać udziału w żenującej sytuacji przerzucania się politycznymi argumentami. To nie oznacza, że po zebraniu większej ilości faktów do tragedii nie wrócimy – mówi Mikołaj Wójcik, szef działu Polityka w „Fakcie”. „Super Express” na pierwszej stronie drukowanego wydania wybił tytuł: „Przeciwnik PiS podpalił się pod PKiN”.

Piotr Stasiński, zastępca redaktora  naczelnego „Gazety Wyborczej”, jest przekonany, że wydarzenie zapewne wstrząśnie Polakami. – Nie należy go jednak traktować w kategoriach taniej politycznej sensacji. Odnotowaliśmy je w wersji online i krótko na stronach miejskich w papierowym wydaniu. Jeśli potwierdzi się kontekst polityczny, to o nim napiszemy – zapewnia Stasiński.

Michał Szułdrzyński, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, wciąż ma wątpliwości. – Za dużo jest tutaj znaków zapytania. Dopiero wyjaśnienie, jak do tego doszło, może być początkiem dalszej pracy dla dziennikarzy – mówi Szułdrzyński.

– W tym wypadku odcinamy się od politycznych komentarzy. Mówimy o tragedii, nie prosimy polityków, by ją interpretowali – tłumaczy podejście Radia Zet do trudnego tematu Katarzyna Buszkowska, szefowa działu informacji. Marek Balawajder, dyrektor informacji RMF FM, dodaje: – Informujemy o faktach, ale do momentu gdy nie ustalimy, co się tak naprawdę stało, odrzucamy kontekst polityczny – stwierdza. Stacja poinformowała, że mieszkaniec małopolskich Niepołomic od kilku lat leczył się na depresję.

Jacek Żakowski, publicysta tygodnia „Polityka”, jest zdumiony, że wiele mediów tragedię zignorowało. – Oglądałem kilka kanałów telewizyjnych. Wszystkie wypierają z siebie tę informację. Z jednej strony jako dziennikarze jesteśmy bezradni, ale z drugiej brak informacji na ten temat to niebywały skandal – komentuje Żakowski. Zaznacza, że do politycznego aspektu wydarzenia „należy podchodzić z dużym wyczuciem”, co nie oznacza, że należy go przemilczeć.

Jak na razie ustalaniem tego, co tak naprawdę stało się pod Pałacem Kultury i Nauki, zajął się serwis Oko.press. W sobotę 21 października w obszernym materiale pt. „Depresja polityczna” Piotr Pacewicz pisze: „Jego czyn widzimy w kategoriach patriotycznej troski o wspólnotę. Rozmowa z rodziną upewniła nas w przekonaniu, że przekaz – jakim jest sam czyn, i listy, które zostawił – zasługuje na to, by dotrzeć do opinii publicznej”. I dalej pisze: „Fakt, że mężczyzna leczył się od kilku lat na depresję, o czym opowiadała nam żona, trudno uznać za motyw jego decyzji. Sam zresztą wyprzedza propagandowe zabiegi mediów PiS i pisze o objawach swojej choroby. Z typowym dystansem do samego siebie stwierdza: »Widzę rzeczywistość w bardziej czarnych barwach niż większość „normalnych” ludzi. Ale w tej sytuacji [jaka jest w Polsce] to nawet dobrze, bo potrafię dostrzec bardzo niepokojące sygnały wcześniej niż inni i silniej na nie reagować. I może też łatwiej mi poświęcić swoje życie, chociaż zapewniam, że wcale nie tak łatwo«”.