Grzegorz Celejewski, fotoreporter katowickiej „Wyborczej”, w czwartek wieczorem pojechał robić zdjęcia na piłkarskie derby między Ruchem Chorzów a GKS Tychy. Potem urwał się z nim kontakt.

Późnym wieczorem do redaktora naczelnego zadzwonił policjant z I komisariatu w Chorzowie Poinformował, że Celejewski został zatrzymany w związku z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych. Starszy aspirant Sebastian Imiołczyk, rzecznik prasowy komendy miejskiej w Chorzowie, wyjaśniał, że fotoreporter, wchodząc na stadion, odmówił poddania się kontroli i nie otworzył swojej torby.

Ochroniarz: Proszę pokazać, co w torbie

Dopiero w piątek po zakończeniu rozprawy, gdy Celejewskiemu zwrócono telefon, zrelacjonował nam przebieg wydarzeń.

– Pojechałem do klubu odebrać akredytację, potem wjechałem na parking przed stadionem. Gdy spakowałem aparaty do torby, podszedł do mnie jeden z ochroniarzy. Do wejścia na stadion było jakieś sto metrów. Ochroniarz poprosił, żebym mu pokazał, co mam w torbie. Odpowiedziałem, że nie ma problemu, tylko gdzie mam to zrobić. „Tutaj, na ziemi” – usłyszałem – relacjonuje fotoreporter.

Celejewski zwrócił ochroniarzowi uwagę, że w torbie ma bardzo drogi sprzęt, i poprosił go o zorganizowanie jakiegoś stolika albo żeby razem podeszli do bramki, gdzie będą lepsze warunki kontroli.

– Nagle obok mnie pojawił się kolejny ochroniarz. Rozmawiał z kimś przez krótkofalówkę. Ustalili, że jeśli nie pokażę zawartości torby, nie wpuszczą mnie na stadion. Próbowałem się dodzwonić do rzecznika prasowego klubu, ale nie odbierał. W tym czasie podeszli kolejni ochroniarze, zaraz potem przyjechała policja – relacjonuje Celejewski.

Policja: Jest pan zatrzymany

Podczas legitymowania fotoreporter pokazał policjantom akredytację dziennikarską. Od jednego z funkcjonariuszy usłyszał, że jest zatrzymany. – Kazali mi wyciągnąć wszystko z kieszeni, założyli mi kajdanki i zawieźli na komisariat. Siedziałem w klatce o wymiarach dwa na dwa metry. Tam dowiedziałem się, że złamałem przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, nie zastosowałem się do poleceń ochrony, a to był mecz podwyższonego ryzyka. Kazali mi wyłączyć telefon komórkowy i zabrali go. Zbadali alkomatem – opowiada Celejewski.

Fotoreporter poprosił policjantów, by zadzwonili do jego bliskich. Pozwolono mu podać tylko jeden numer. Zdecydował, że zawiadomi szefa redakcji. – W moim imieniu miał zadzwonić dyżurny policjant, ale nie wiedziałem, czy to zrobił. Nikt mnie o niczym nie informował – mówi Celejewski.

W czwartek około godz. 21 został przewieziony do policyjnej izby zatrzymań do Katowic. W celi siedział z dwoma mężczyznami. – Dopiero przed południem mogłem złożyć zeznania. Na uwagę, że chętnie pokazałbym, co mam w torbie, ale nie na gołej ziemi, jeden z policjantów zauważył, że powinienem sobie sam przywieźć stolik – mówi fotoreporter. – Policja w akcie oskarżenia zażądała 2 tys. zł grzywny i dwóch lat zakazu stadionowego. Jak dla kibola.

Sąd: Niewinny

Celejewski został w areszcie aż do samej rozprawy, która rozpoczęła się w piątek o godz. 15. Trzy godziny później zapadł wyrok: niewinny.

Sędzia podkreślił, że zatrzymanie fotoreportera było legalne, bo pozwalają na to przepisy ustawy, ale niezasadne, ponieważ nie odmówił pokazania zawartości torby. Prosił jedynie, żeby przeszukania dokonać w odpowiednich warunkach. Miał do tego pełne prawo, bo takie przeszukanie powinno się odbywać z zachowaniem godności osoby i z szacunkiem dla jej rzeczy – podkreślił sąd.

Zdaniem sędziego nie było żadnych przesłanek, żeby Celejewskiego zatrzymywać. Policja miała jego dane, wystarczyło wystawić wezwanie do stawienia się na komisariacie.

– Sąd w pełni podzielił nasze argumenty. Dodatkowo zwracałem uwagę także na to, że obwiniony nie został zatrzymany na terenie imprezy masowej, tylko przed stadionem. Jeśli nawet nie chciałby pokazać zawartości bagażu, wystarczyło nie wpuścić go na teren stadionu, a nie od razu zatrzymywać – komentuje mecenas Bartłomiej Piotrowski, obrońca Celejewskiego.

Adwokat dodaje, że jego klient ma prawo domagać się zadośćuczynienia za niezasadne pozbawienie wolności, a także za utracony zarobek, skoro został zatrzymany w czasie wykonywania obowiązków zawodowych.

Firma ochroniarska: Ubolewamy

Krzysztof Hermanowicz, kierownik ds. bezpieczeństwa na stadionie Ruchu oraz właściciel firmy ochroniarskiej zabezpieczającej spotkanie, ubolewa nad tym, co się wydarzyło.

– Ochrona zachowała się profesjonalnie. Fotoreporter wjechał na stadion i zaparkował auto obok Grzybka [sklep w strefie kibica – przyp. red.]. Gdy wypakowywał torby, podszedł do niego pracownik ochrony i poprosił, żeby pokazał mu, co chce wnieść na stadion. Fotoreporter nie chciał tego zrobić. Wyciągnął legitymację prasową, która przecież nie daje mu prawa do wejścia na obiekt z pominięciem wcześniejszej kontroli. Gdy złe emocje zaczęły eskalować, nasz pracownik poinformował o tym centrum dowodzenia. W tym momencie nie było już odwrotu. Rozpoczęła się interwencja policji. Całe zajście jest nagrane na kamerach monitoringu. Nie mogę nic zarzucić pracownikowi firmy ochroniarskiej. Wykonywał swoje obowiązki. Nigdy nie było na niego żadnych skarg – mówi Hermanowicz.

Na Cichej nigdy się nie zdarzyło, żeby ochroniarze kontrolowali bagaże już na parkingu. – To pokłosie zdarzeń, do jakich doszło na naszym stadionie, jeszcze gdy graliśmy w ekstraklasie. Po meczu z Górnikiem Łęczna nasz stadion został przecież zamknięty przed kibicami – przypomina Hermanowicz.

Fani Ruchu odpalali wtedy na trybunach środki pirotechniczne. Wrzucali race na płytę boiska, a grupa osób wtargnęła nawet na murawę. Z tego powodu w drugiej połowie sędzia przerwał spotkanie na ponad 20 minut. Dopełnieniem tamtych bulwersujących zajść była interwencja policjantów przebranych za pracowników klubowych mediów.

Redaktorzy naczelni śląskich mediów wydali potem w tej sprawie oświadczenie. „Ukrywanie się policjantów bądź funkcjonariuszy jakichkolwiek służb pod szyldem mediów nie ma żadnego usprawiedliwienia. Jest to przejaw kompletnego braku wyobraźni osób kierujących działaniami policji” – napisali Kamil Durczok z Silesion.pl, Dariusz Kortko z katowickiej „Gazety Wyborczej” oraz Marek Twaróg z „Dziennika Zachodniego”.

Klub: Każdy kibic mile widziany

– Mecz z GKS Tychy był spotkaniem podwyższonego ryzyka. To przecież derby. Na trybunach było pół tysiąca kibiców z Tychów. To wszystko sprawiło, że kontrola była bardziej szczegółowa niż zwykle – wyjaśnia Hermanowicz.

Witold Jajszczok, rzecznik prasowy Ruchu, ma nadzieję, że do takich zdarzeń już na Cichej nie dojdzie. – Każdy kibic jest mile widziany na naszym stadionie, a tym bardziej dziennikarz, który nas odwiedził, żeby wykonać swoją pracę. Nie chcemy takich incydentów. Wszyscy mają czuć się na Cichej dobrze – podkreśla.