– Postanowieniem Prokuratora Krajowego [Bogdana Święczkowskiego – przyp. red.] okres trwania tego śledztwa został przedłużony do 7 grudnia 2017 roku. Postępowanie karne nadal znajduje się w fazie „in rem”, czyli wobec nikogo nie wydano postanowienia o przedstawieniu zarzutów – poinformował „Presserwis” Włodzimierz Krzywicki, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Krakowie.
O tym, że dziennikarze mieli być inwigilowani za rządów koalicji PO-PSL, poinformował jako pierwszy Cezary Gmyz w „Tygodniku do Rzeczy” w marcu ub.r. Podał nazwiska 27 osób, głównie związanych w przeszłości z „Rzeczpospolitą”. 11 maja ub.r., podczas przedstawiania wyników audytu służb specjalnych, minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński mówił w Sejmie o inwigilacji 52 dziennikarzy. Tego samego dnia Kancelaria Premiera udostępniła listę, na której znalazły się nazwiska 37 dziennikarzy, wobec których czynności operacyjno-rozpoznawcze prowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i sześciu, w stosunku do których robiło to Centralne Biuro Antykorupcyjne. Utajniono nazwiska kolejnych 11 dziennikarzy.
17 czerwca ub.r. prokurator generalny (i minister sprawiedliwości) Zbigniew Ziobro poinformował, że śledztwo w tej sprawie poprowadzi Prokuratura Regionalna w Krakowie.
Dziennikarze, którzy znaleźli się na liście, podeszli do tej sprawy różnie. – Ja sam o nic się nie ubiegałem – wyjaśnia Piotr Gursztyn, dyrektor ds. komunikacji w Telewizji Polskiej. Z kolei Wojciech Wybranowski, dziennikarz „Tygodnika do Rzeczy”, opowiada: – Na przełomie marca i kwietnia wystąpiłem do prokuratury z pytaniami o stanie śledztwa. Usłyszałem, że jest prowadzone i termin jego zakończenia wyznaczono na czerwiec, ale prawdopodobnie będzie wniosek o przedłużenie. Chciałem też wglądu w akta. Mam status pokrzywdzonego, więc powinienem mieć prawo wglądu, ale otrzymałem odpowiedź odmowną. Rzecznik tłumaczył, że na tym etapie to niemożliwe ze względu na dużą ilość materiałów objętych klauzulą „tajemnica państwowa” i będzie to możliwe dopiero po zamknięciu śledztwa i potwierdzeniu statusu, wyłącznie w wątku dotyczącym mnie.
Marcin Rybak, dziennikarz „Gazety Wrocławskiej”, po znalezieniu się na tej liście napisał w ub.r. do prokuratury list, w którym m.in. opisał historię z przeszłości, kiedy jego zdaniem mógł być inwigilowany. – W maju byłem przesłuchany w Prokuraturze Regionalnej w Krakowie – jako świadek zawiadamiający. Prokuratura potraktowała mój list jako zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Nie mam statusu pokrzywdzonego – mówi Rybak.