Jarosław Galusek urodził się w 1972 roku. Pracę dziennikarza rozpoczynał w radiu TOP, potem był m.in. dziennikarzem redakcji sportowej „Dziennika Zachodniego”.
Ostatnio Jarosław Galusek pracował w „Trybunie Górniczej”, w której pełnił funkcję m.in. sekretarza redakcji, ale był też dziennikarzem i fotoreporterem.
Jarosław Galusek zmarł w niedzielę 23 lipca w szpitalu w Bielsku-Białej. Trafił tam po upadku podczas jazdy rowerem w Beskidach. Mimo kilkugodzinnej operacji lekarzom nie udało się go uratować.
Jak informuje Komenda Powiatowa Policji w Żywcu, do wypadku doszło w niedzielę, 23 lipca, około godz. 14.50 na ulicy Beskidzkiej w Rychwałdzie, podczas zjazdu na rowerze ze stromego zbocza.
– Rowerzysta, zjeżdżając ze stromego wzniesienia na łuku drogi i śliskiej nawierzchni, stracił panowanie nad rowerem i przewrócił się. W wyniku upadku doznał wielonarządowych obrażeń ciała – relacjonuje rzeczniczka KPP w Żywcu.
Policjanci cały czas prowadzą postępowanie w sprawie tego wypadku. Wstępne ustalenia wskazują, że w zdarzeniu nie uczestniczył żaden inny pojazd.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy, że Jarek jechał z synem, który stracił z nim kontakt na ok. 3-5 sekund. Kiedy syn nadjechał, ojciec już leżał na ziemi. Nie widział żadnego innego pojazdu.
Jazda na rowerze i piłka nożna były wielkimi miłościami Jarosława Galuska. Prowadził aktywny i sportowy tryb życia.
Rodzinie zespół „DZ” składa szczere kondolencje i wyrazy współczucia.
* * *
Wspomnienie o Jarosławie Galusku
„To niemożliwe, nie wierzę” – najczęściej takie słowa słyszałem od znajomych, którym przekazywałem wieść o śmierci Jarka Galuska, naszego byłego kolegi z działu sportowego DZ. Wszyscy w redakcji nadal jesteśmy w szoku – nawet teraz, gdy piszę te słowa, nie mogę uwierzyć, że Gali nie żyje.
Gali kochał sport – grał w siatkówkę w Baildonie Katowice, a będąc już dziennikarzem, był bardzo ważnym ogniwem drużyny koszykówki śląskich żurnalistów. Był też bramkarzem piłkarskiego zespołu DZ, w którym też miałem zaszczyt grać i wyjeżdżać na turnieje do Sopotu…
Jarek był jednak przede wszystkim świetnym kumplem, kapitalnym kompanem do biesiadowania – razem niejedno piwo (i nie tylko) wypiliśmy.
Z nim zawsze było wesoło, potrafił rozładowywać stres i emocje towarzyszące naszej pracy. Swego czasu miał taką fryzurę, że przypominał aktora Wojciecha Malajkata – opowiadał nam, jak w czasie wakacji rozdawał autografy dzieciom przekonanym, iż jest prawdziwym Malajkatem.
Kiedy przechodził z działu sportowego DZ do „Trybuny Górniczej”, cieszył się, że wreszcie będzie miał wolne weekendy. Stracił życie w wolną niedzielę…
Tomasz Kuczyński