Dziennikarze mieli w PRL-u domy wypoczynkowe

Po prostu przybytki sztuki

Dom Pracy Twórczej Dziennikarza w Kazimierzu

Dziennikarze mieli w PRL-u domy wypoczynkowe. Kazimierz (ten nad Wisłą) odkryłem stosunkowo późno, bo pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Tak, tak, ma się te dwa tysiąclecia na karku.

Termin „dom pracy twórczej” kojarzy mi się fatalnie, bo od razu stają mi przed oczyma genialne „Listy z podróży” Jeremiego Przybory. No cóż, jeden ze Starszych Panów, a dla mnie jeden z najwybitniejszych autorów polskich XX wieku, nie skomplementował tego przybytku sztuki. W sprawie szczegółów odsyłam do dzieł Mistrza.

Po raz pierwszy wybrałem się do Domu (pracy twórczej) Dziennikarza w Kazimierzu dopiero pod koniec lat 90. I od razu się przyznam, nie pracowałem twórczo. Ba, nie pracowałem w ogóle. Sumienie miałem o tyle czyste, że wszyscy goście zachowywali się podobnie. Jeśli nawet we wcześniejszej epoce wysyłano tam (czasem opłacając ten pobyt) dziennikarzy z poleceniem rozwijania się, to zwyczaj ten upadł wraz z PRL-em.

Co tu dużo mówić, nie jest to obiekt piękny, acz przepięknie położony. Stoi już tak sporo nad Kazimierzem, tuż koło cudownej Kuncewiczówki. Dzisiaj to muzeum Marii i Jerzego Kuncewiczów. W czasach budowy twórczego „pudła” dla dziennikarzy, był to dom znakomitych pisarzy. Jak wiadomo, z ówczesnymi władzami nie było im po drodze, więc nawet złośliwości (tuż za płotem państwa Kuncewiczów stanął wielki ośrodek, kuchnie wychodziły na ich ogródek) wykluczyć nie sposób, acz szczegółów nie znam.

Kiedy poznałem się z DD, czasy świetności (a raczej sądząc po dzisiejszym wyglądzie – pierwszej młodości) miał zdecydowanie za sobą. Podczas mojego pierwszego pobytu basen (otwarty) był jeszcze czynny. W następnych latach straszyła już tylko krusząca się niecka. Tym niemniej wnętrze było zadbane, choć mocno – wystrój – peerelowskie, a kuchnia na dobrym poziomie.

Ale znacznie ważniejsze były: Kazimierz na dole i Kuncewiczówka obok. Kazimierz – jaki jest, każdy widział. Jeśli Kuncewiczówki ktoś nie widział, gorąco polecam. Bardzo mało muzeów z takim klimatem. Człowiek jest wręcz przekonany, że właściciele wyszli tylko na chwilkę.

Tamże miałem zaszczyt poznać samego Leszka Długosza. Oczywiście jest to tak zwana znajomość jednostronna. Ja świetnie pamiętam, że Pana Leszka znam, on nie ma o tym pojęcia, bo rozmawialiśmy raz i raptem przez kwadrans. Ale recital dla 40 upchanych w Kuncewiczówce osób zapamiętałem na całe życie.

Także w Domu Dziennikarza gwiazd nigdy nie brakowało. Wiadomo, Warszawa tuż-tuż. Pomimo tego szary dziennikarz ze śląskiej prowincji miał zawsze szanse na pokój, jeśli zadzwonił z wyprzedzeniem, bo wciąż pamiętano, że to nasz dom. Ostatni raz byłem w nim z 15 lat temu. Od tego czasu obiekt został gruntownie unowocześniony. Tak sobie myślę, że trochę szkoda. Nowoczesnych ośrodków nie brak, a taki dom twórczej pracy żywcem wyciągnięty z epoki minionej miałby pewnie wielkie powodzenie.