To będzie początek kolejnej jesieni. Koniec września. Ekshumacja Krysi Bochenek ma być jedną z 46 w tym roku. Sprzeciw rodziny i w tym przypadku nie zostanie uwzględniony przez państwo prawe i sprawiedliwe. Prof. Andrzej Bochenek nie może sobie wybaczyć, że nie podjął wtedy stanowczej decyzji o kremacji. – Kto mógł przypuszczać, że dojdzie do takiej podłości? – pyta bezsilnie.
Ubiegłorocznej jesieni, kiedy Prokuratura Krajowa zdecydowała o ekshumacji wszystkich 96 ofiar smoleńskiej katastrofy, siedemnaście rodzin złożyło zażalenia, skargi i wnioski o uchylenie postanowienia o otwarciu grobów bliskich i badaniu szczątków.
Stanowisko prokuratury jest jasne: kodeks postępowania karnego nie przewiduje możliwości złożenia zażalenia na decyzje o ekshumacji.
Rodziny poskarżyły się w Sądzie Okręgowym w Warszawie, który postanowił zapytać Trybunał Konstytucyjny, czy brak w prawie możliwości zaskarżenia takiej decyzji jest zgodny z Konstytucją RP? Werdykt, w obecnym składzie Trybunału Konstytucyjnego, jest do przewidzenia.
A przecież są rodziny, którym jedynie owe ekshumacje mają przynieść spokój Antygony. Głośno o nie wołają, chcąc pochować raz jeszcze swoich najbliższych w upragnionym komplecie. Ale mąż Joli Szymanek-Deresz ma odwagę powiedzieć wprost to, co przecież wiemy – najczęściej komplet jest niemożliwy. Katastrofa samolotu to po prostu masakra. Jeżeli na szczątkach dwudziestu już ekshumowanych ofiar nie znaleziono śladów po materiałach wybuchowych, to przecież nie będzie ich też na pozostałych. Może już dość? Może w spokoju zostawić tych, którzy nie chcą…
Jesteśmy epatowani poruszającymi informacjami o zawartości trumien: tu zamiana ciał, tam wymieszanie szczątków… Odkrycia bolesne, tylko czy naprawdę skandaliczne i barbarzyńskie – bo tak, odziane w ruski bałagan, są przedstawiane oficjalne działania Federacji Rosyjskiej. Na pomylenie ciał usprawiedliwienia nie ma. Ale wierzę specjalistom, którzy wiedzą, że stan ofiar katastrof lotniczych jest dla zwykłego śmiertelnika niewyobrażalny. Trzeba by każdy kawałeczek, każdy ludzki strzęp poddać badaniom DNA i dopiero wkładać do trumien. To długie czekanie. A atmosfera tamtych dni była pełna łez. Wszyscy chcieli, żeby już wrócili. Jak najszybciej.
Na pewno popełniono błędy. Zakaz otwierania trumien mógł przyczynić się do niefrasobliwości Rosjan, do mieszania szczątków i mylnej ich identyfikacji. Myślałem często, co mógłbym czuć, gdybym to ja był tym nieszczęśnikiem i odkrył, że część kogoś innego przytuliła się w trumnie do najbliższej mi osoby, niczym do towarzysza niedoli. Czy byłaby to profanacja? Nie. Czy byłby to zamach na tradycję i kulturę pochówków? Nie. Czy osoba, do której przytuliła się część sąsiada z samolotowego rządu, będzie miała problemy z wejściem do nieba? Skąd! Ale rad bym usłyszeć, jakie na ten temat stanowisko prezentuje Kościół katolicki. Chciałbym, żeby uspokoił tych, którymi miotają wątpliwości, tych, którzy się martwią i wciąż cierpią. Żeby przytulił ich do swego miłosiernego serca i pocieszył. I żeby pomógł zasypać te podziały – przynajmniej w sferze smoleńskiej – we wspólnej rozpaczy.
Rosjanie mieli w poszarpanych ciałach zaszywać śmieci. Nie wiem, jakie są standardy przeprowadzania sekcji zwłok w XXI wieku. W latach 70. poprzedniego stulecia sam byłem przy kilku sekcjach we Wrocławiu i Katowicach. Wiem, że nie wszystkie wewnętrzne organy mogły po badaniach wrócić do swoich ciał. I że w prosektorium trzeba było znaleźć radę na uzupełnienie tych braków. I nie urazić bólu rodzin. To nie znaczy, że usprawiedliwiam niechlujstwo Rosjan. To znaczy, że nie wszystko musi być jednoznaczne.
Jedna z ostatnich ekshumacji smoleńskich – gen. Włodzimierza Potasińskiego, dowódcy Wojsk Specjalnych – przebiegła na krakowskim Cmentarzu Rakowickim. W chwili katastrofy miał za sobą 30 lat służby – czyli zaczynał w PRL-u. Miał zapisaną świetną żołnierską kartę z Irakiem włącznie. Po takich żołnierzach w wojsku Antoniego Macierewicza nie ma dzisiaj śladu – odeszli upokorzeni albo z własnej woli, z poczucia oficerskiego honoru. Po koszmarze upamiętniania smoleńskich ofiar – dzielenia ich na „naszych” i „nie naszych” – pozostaje tylko bezsilny żal po takich ludziach jak Krysia, jak pan Włodzimierz, jak… To oni zostali zdradzeni o świcie. Ta zdrada wciąż ciągnie się za nimi i spowija niczym smoleńska mgła.
Kiedy TO się stało, myślałem przez chwilę, że może stać nas na coś wzniosłego, wyjątkowego. Może na wspólny grób wymieszanych szczątków, nad którym wielki, narodowy płacz uniesie się prosto do nieba. Żona mówiła, że u nas to nie przejdzie – każdy chce mieć bliskiego dla siebie. Czy ja wiem? To nie na moją głowę.
Wiem jednak z całą pewnością, że Szef Niebieski będzie wiedział, jak te wszystkie rozrzucone po różnych grobach kawałeczki poskładać do kupy.