Polscy dziennikarze są podzieleni w ocenie inicjatywy Renaty Kim, Przemysława Szubartowicza, Bartosza T. Wielińskiego i Marcina Wojciechowskiego, którzy w moralizatorskim tonie przypominają o „obowiązku podawania prawdy”. Niektórzy porównują list do manifestu politycznego z poparciem konkretnej partii politycznej.
List otwarty do polskich dziennikarzy i publicystów ukazał się w czwartek na łamach portalu Wiadomo.co, którym kieruje Przemysław Szubartowicz. Podpisali się pod nim także Renata Kim z „Newsweeka”, Bartosz T. Wieliński z „Gazety Wyborczej” i Marcin Wojciechowski z „Liberté!”.
Sygnatariusze listu rozpoczynają swój apel od podkreślenia, że „prawda nie leży pośrodku, prawda leży tam, gdzie leży”. Zaś rolą dziennikarza i publicysty jest podawanie prawdy społeczeństwu, niezależnie od jego poglądów.
– Tymczasem w obliczu bezprecedensowego łamania konstytucji, które ma miejsce w Polsce od listopada 2015 roku, część polskich dziennikarzy i publicystów cofa się przed nazwaniem tego po imieniu, powołując się na zasadę bezstronności – czytamy w liście otwartym. – Obserwujemy przypadki przemilczania, niedopytywania, bagatelizowania lub „uzupełniania” informacji o przykłady z przeszłości, często nieadekwatne, które miałyby rzekomo bilansować podaną wiadomość, stworzyć fałszywą symetrię poprzez sugerowanie, że podobne rzeczy już się działy w przeszłości. W ten sposób dziennikarze starają się osłabić moc własnego przekazu po to, by odsunąć od siebie ewentualne oskarżenia o stronniczość lub o wspieranie opozycji – piszą Renata Kim, Przemysław Szubartowicz, Bartosz T. Wieliński i Marcin Wojciechowski.
Przemysław Szubartowicz, zapytany przez portal Wirtualnemedia.pl o to, dlaczego on i jego koledzy po fachu zdecydowali się na publikację listu otwartego utrzymanego w takim tonie, tłumaczy, że sygnatariusze nie występują tu w roli autorytetów dla środowiska dziennikarskiego.
– Błędem jest mniemanie, że – mówię to w swoim imieniu – występujemy jako autorytety dziennikarskie, które chcą pouczać innych. Takie wnioski mogą wyciągać tylko ci, którzy nie przeczytali naszego listu. Jest on bowiem apelem ludzi zaniepokojonych tzw. symetrycznym oglądem rzeczywistości przez niektórych kolegów po fachu. Wychodzimy z założenia, że obecna władza przekroczyła granicę, za którą nie ma już miejsca na dotychczasowe standardy różnie rozumianej bezstronności czy obiektywizmu. Chodzi o łamanie konstytucji. Tu nie ma miejsca na bezstronność. Tego nie było od 1989 roku. Uważamy, że niektórzy dziennikarze i publicyści nie dostrzegają tego zagrożenia, z jakim mamy do czynienia. Dziś jest czas, by tzw. czwarta władza na nowo zdefiniowała swoją rolę w demokratycznym systemie. Naszym zdaniem, należy piętnować antydemokratyczne przekroczenia władzy – wyjaśnia nam Szubartowicz.
– Czarne jest czarne, a białe – białe. Adresaci listu odezwali się sami – wyśmiali lub skrytykowali ten apel na zasadzie „uderz w stół”. Uważam, że to sukces. Nie wiem, czy kij wsadzony w mrowisko coś zmieni, ale udało nam się wywołać dyskusję. A to już coś – podkreśla Przemysław Szubartowicz.
Istotnie, inicjatywa czwórki dziennikarzy została odebrana dość sceptycznie przez pozostałych przedstawicieli branży dziennikarskiej, którzy nie dostrzegli w niej tego, co chcieli uzyskać inicjatorzy. Oprócz kpiących komentarzy wielu wskazywało na Twitterze, że jest to raczej nieudana próba uprawiania polityki.
– Widzę, że paru dziennikarzy uważa, że z jakiegoś tajemniczego powodu mogą reszcie mówić co jest moralne. Proszę się zająć własnym sumieniem – oceniła Dominika Długosz, dziennikarka Polsat News. – Otóż to – wtórowała jej Agnieszka Gozdyra, prowadząca w Polsat News m.in. „Skandalistów”. – To polityczny manifest. Z dziennikarstwem nic wspólnego. To jest czysta polityka – zaznaczyła Agnieszka Burzyńska z „Faktu”.
– Naprawdę się popłakałem czytając ten list. Ze śmiechu. Śmieszy mnie, że autor takiego wpisu na TT udaje dziennikarski autorytet i przyznaje sobie prawo do wyznaczania standardów etycznych – napisał z kolei Michał Szułdrzyński, wicenaczelny „Rzeczpospolitej”, dodając screena z archiwalnym wpisem Przemysława Szubartowicza, w którym kpi on z Jarosława Kaczyńskiego w dniu niedawnego ataku terrorystycznego w Londynie.
– Przeczytałem ten list i po prostu zacząłem się śmiać. Tego przecież nie można brać poważnie – ocenia w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „Super Expressu”. – Dziennikarze znani ze stronniczości, czego na co dzień w ogóle nie kryją, pracujący często w totalnie stronniczych mediach próbują pouczać innych dziennikarzy czym jest uczciwość, rzetelność i obiektywizm? Przecież grupka ludzi podpisana pod listem jawnie dąży do zmiany władzy, bo nowa władza albo ograniczyła im tak zwane koryto, albo go od niego odcięła. Gdzie byliście i co pialiście za poprzedniej władzy? Ten kuriozalny tekst, to jest żenada w czystej postaci. Ogonem na mszę w ornacie dzwoni nie diabeł, tylko jakieś pocieszne huncwoty – dodaje.
Pojawiły się także pochwały dla inicjatywy Szubartowicza, Kim, Wielińskiego i Wojciechowskiego. – Mądry list. Warto przeczytać. Na pewno się nie spodoba kelnerom władzy, którzy udają obiektywnych, wszelkim symetrystom i szpagacistom – stwierdził Tomasz Lis, redaktor naczelny „Newsweek Polska”. – Niektórym nie podoba się list czwórki dziennikarzy, bo nie ci, bo nie tak. Na razie nikt nie polemizuje z treścią. Skądinąd słusznie. – dodał kolejnego dnia Lis. – Prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży. I każdy powinien ją tam dostrzec. Nawet dziennikarze – powtórzył za treścią listu Michał Broniatowski, redaktor naczelny „Forbesa”.
Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” zgodziła się z częścią komentarzy, że w takich sprawach jak obsadzanie posad ludźmi niekompetentnymi, polityka gospodarcza i kulturalna dziennikarze powinni patrzeć obecnej władzy na ręce, porównywać z poprzednią oraz dyskutować, kto rządzi gorzej. – Natomiast zupełnie inaczej wygląda sprawa łamania konstytucji zarówno jeśli chodzi o Trybunał Konstytucyjny jak i władzę sądowniczą. To sprawa o charakterze fundamentalnym, wykraczająca poza zwykle spory polityczne. Żadna władza do tej pory nie odmawiała publikacji wyroku TK i nie zapowiadała, że z rozmysłem i programowo nie zamierza tych wyroków wykonywać. Tymczasem konstytucja mówi jasno, że orzeczenia TK są ostateczne, a sądy niezależne są od polityków. Jeśli ktoś łamie te zasady, to znaczy, że politykom wszystko wolno, „piekła nie ma”. To bardzo niebezpieczny precedens, do władzy dojdzie inna partia, bardziej radykalna, lewicowa albo prawicowa, która pójdzie jeszcze dalej. Bo przecież nie ma reguł. Bardzo niebezpieczna granica została przekroczona. Dlatego dziennikarze akurat w tej sprawie powinni mówić otwartym tekstem, w imię interesu publicznego. Nie oznacza to w żadnym razie opowiedzenia się za jakąkolwiek partią polityczną – napisała na Facebooku Wielowieyska.
Poproszony o ocenę tej inicjatywy członek zarządu Grupy Fratria ds. redakcyjnych Michał Karnowski dedykuje autorom listu otwartego fragment książki „Moja podróż do Rosji” Antoniego Słonimskiego, który tak opisywał sowiecką prasę: „Każdy kto czytuje „Izwiestja” albo nawet „Czerwoną Moskwę” wie, że niema tam prawie zupełnie beletrystyki ani felietonu. Na pierwszej stronie zjawia się od czasu do czasu urzędowy wiersz (…). Gazeta nie pomieszcza wypadków ani opisów zbrodni. Rubryka sądowa ogranicza się tylko do wielkich procesów. (…) Miejsce, które u nas zajmuje skandal, polityka, teatr i reklama, tam wypełnione jest sprawozdaniami z frontu przemysłowego. Zamiast aktorek albo morderców, na pierwszych kolumnach widzi się portrety „udarników”, nowych bohaterów pracy. Każdy numer pisma nafaszerowany jest cytatami z Lenina i Stalina. Głód na nowe cytaty jest tak wielki, że cytowane są czasem pojedyncze słowa jak np. „Naprzód!, jak powiedział tow. Lenin”, albo: „Nie ulegniemy!”, jak powiedział tow. Kalinin”. Cytaty często opatrzone są cyframi i numerami tomów, stron i wierszy, co pogłębia jeszcze podobieństwo do wersetów z Biblii. (…) Z każdego numeru pisma sowieckiego bije przecież powaga i wysiłek pokolenia budującego i walczącego.”
– Czy towarzyszka Kim i towarzysze Szubartowicz, Wieliński i Wojciechowski będą równie konsekwentni w redaktorskim zapale walki z wypaczeniami symetryzmu? Na pewno są na dobrej drodze – zastanawia się Michał Karnowski.
– Wydrukowałem, wyciąłem, zachowałem i będę używał jako przepiękne streszczenie tego jak sobie niektóre koleżanki i niektórzy koledzy wyobrażają zawód dziennikarza i publicysty. Jeśli by bowiem spróbować skrócić ten przekaz do jednego zdania, to sprowadza on się do bojowego wezwania by jeszcze mocniej bić w tych polityków, którzy się autorom nie podobają. Dążenie do spokojnego opisu rzeczywistości i niechęć do udziału w nagonkach ma być szkodliwym „symetryzmem”, „źle rozumianą zasadą bezstronności” i tchórzliwą niechęcią do „alarmowania społeczeństwa”. Kuriozalne – dodaje Karnowski. – Autorzy troszczą się o demokrację, ale ich bojowy język potępiający próby zachowania dystansu, rzetelnego opisywania i pokazywania całego skomplikowania świata, ich wezwania dziennikarzy by angażowali się (jeszcze mocniej?!) na froncie ideologicznym, ich przekonanie, że ludzie mediów są inżynierami dusz (w czasach mediów społecznościowych!), to naprawdę styl propagandy komunistycznej – podkreśla.