Publicysta „Polityki” Rafał Woś skrytykował wzrost wynagrodzeń zarządy Agory po tym, jak pod koniec ub.r. z firmy, głównie z zespołu „Gazety Wyborczej”, zwolniono 176 osób. – Takich rzeczy jak wydawca „GW” robić po prostu się nie godzi. Zwłaszcza, gdy koncern działa w branży takiej, jak media opiniotwórcze – ocenił. W dyskusji pod jego wpisem część dziennikarzy poparła taką argumentację, a inni, m.in. Wojciech Maziarski, stwierdzili, że to normalny mechanizm wolnorynkowy, a większym problemem jest kurczenie się segmentu prasowego i mała solidarność zawodowa dziennikarzy.
Pod koniec marca portal Wirtualnemedia.pl poinformował, że według raportów finansowych Agory członkowie zarządu spółki w ub.r. zarobili 8,57 mln zł, niemal o 5,7 mln zł więcej niż rok wcześniej. Natomiast tydzień temu, po tym jak firma ogłosiła już sprawozdanie finansowe z ub.r., podaliśmy szczegóły dotyczące wynagrodzeń czterech członków jej zarządu: wszyscy otrzymali znaczące podwyżki pensji podstawowej i kilkakrotnie więcej z premii (m.in. w ramach trzyletniego planu motywacyjnego).
Sprawa była komentowana w mediach społecznościowych przez wielu dziennikarzy. Przypomniano przede wszystkim, że w czwartym kwartale ub.r. Agora przeprowadziła zwolnienia grupowe, w ramach których pożegnała się ze 176 etatowymi pracownikami, głównie z zespołu „Gazety Wyborczej”. W listopadzie Adam Michnik narzekał, że „GW” jest teraz na celowniku obozu rządzącego, który chce ją osłabić finansowo, m.in. rezygnując z prenumeraty i wycofując reklamy, natomiast w styczniu Roman Imielski, redaktor naczelny Wyborcza.pl, stwierdził, że Unia Europejska powinna wspierać media opiniotwórcze np. poprzez programy grantowe, oraz ubolewał, że władze UE nie mogą zmusić polskiego rządu, by traktował wszystkie media równo.
Podwyżki dla zarządu Agory skomentował dziennikarz „Polityki” Rafał Woś w obszernym wpisie facebookowym. Stwierdził, że jego to duży zgrzyt wizerunkowy – nie tylko w kontekście zwolnień grupowych i trudniej sytuacji w „Gazecie Wyborczej”, lecz także wartości deklarowanych przez ten dziennik.
– Takich rzeczy jak wydawca „GW” robić po prostu się nie godzi. Nie wolno w tym samym momencie ciąć do kości kosztów pracy, a jednocześnie fetować zarządu sowitym planem motywacyjnym. Zwłaszcza, gdy koncern działa w branży takiej, jak media opiniotwórcze. A sama Agora wyrosła z „Gazety Wyborczej”, która dla wielu ludzi jest nadal symbolem polskiej demokracji i punktem odniesienia w sprawach publicznych – ocenił Woś. – Mówimy wszak o tej samej „Wyborczej”, która bardzo lubi przedstawiać siebie w roli strażnika humanistycznego etosu i zachodnich wartości. „Nam nie jest wszystko jedno” – głosi motto drukowane codziennie na pierwszej stronie tytułu wydawanego przez Agorę. Gdy się patrzy na sposób rozegrania kwestii zwolnień grupowych to zdanie nie wygląda zbyt przekonująco – stwierdził.
– Gdyby władze koncernu wykonały jakiś gest. Na przykład zamiast fetować się premiami ufundowali – powiedzmy – fundusz ratowania dziennikarstwa wysokiej jakości. Gdyby wreszcie taka instytucja zaczęła lobbować wśród elit polityki i biznesu o to, by stworzyć w Polsce strategię wspierania mediów opiniotwórczych w tych trudnych dla nich czasach. No właśnie, gdyby – zaznaczył Rafał Woś.
– Wyrzucenie za burtę „zbędnego pracowniczego balastu” nie oznacza bynajmniej, że ci, którzy pozostali mogą spać spokojnie. Słychać, że atmosfera w redakcji jest podła, a dziennikarze mówią o kolejnych cięciach wierszówek (wierszówka to zasadnicza cześć poborów większości dziennikarzy) – opisał.
Jego zdaniem jest to kolejny dowód na przewagę, jaką pracodawcy i zarządzający kapitałem mają w Polsce nad pracownikami. – Brzydkiego zapachu całej tej historii dodaje fakt, że w minionym 27-leciu to właśnie „Gazeta Wyborcza” odegrała czołową rolę w tworzeniu takiego świata. Najpierw rozpinając parasol ruchu społecznego „Solidarność” nad demolowaniem starych zabezpieczeń: choćby przedstawiając związki zawodowe jako skazane na wymarcie dinozaury. A potem zbyt długo tłumacząc Polakom, że brutalny, antypracowniczy neoliberalny kapitalizm to jest właśnie ten wymarzony Zachód do którego tak długo tęskniliśmy. I o lepszym nie ma co marzyć, bo z takich marzeń może się urodzić tylko „nowy Gułag” – opisał dziennikarz „Polityki”.
Dodał, że takie ruchy jak niedawno w Agorze nie mogłyby się odbyć równie bezproblemowo w firmie medialnej w którymś z krajów zachodnich. – Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co by było gdyby taką akcję próbował przeprowadzić zarząd któregoś z czołowych opiniotwórczych mediów na Zachodzie. Gdyby się uparł to mógłby to oczywiście przeprowadzić. Czytelnicy byliby jednak oburzeni – stwierdził. – A związki zawodowe i organizacje dziennikarskie nie dawałyby takiej firmie chwili spokoju. A u nas? Parę (nieprzesadnie nawet mocnych) szturchańców o znienawidzonych politycznych przeciwników, których i tak można przecież łatwo zbyć, że „oszaleli z nienawiści”. I co z tego? Nic – dodał.
Według Wosia kłopoty „Gazety Wyborczej” są elementem procesu obejmującego cały nasz rynek medialny. – W ciągu dekady polski rynek mediów opiniotwórczych skurczył się o jakieś 70 proc. (licząc stan osobowy ludzi na poważnie zawodowo zajmujących się dziennikarstwem). Przed brutalną restrukturyzacją na Czerskiej były brutalne restrukturyzacje w „Rzeczpospolitej” czy wcześniej w „Dzienniku” – przypomniał.
Zaznaczył, że docenia dorobek wielu dziennikarzy „Gazety Wyborczej” oraz to, że w ostatnich latach pojawiały się tam regularnie opinie krytyczne wobec światopoglądu liberalnego.
– Cieszę się, że w Agorze działa związek zawodowy, dzięki któremu ostatnie restrukturyzacje były może choć odrobine mniej brutalne. Współczułbym „Gazecie” kłopotów również wtedy, gdyby redakcja nadal była tak mocno neoliberalna jak przez wiele poprzednich lat. Uważam po prostu, że kłopoty „Gazety” nie mogą cieszyć nikogo, kto dobrze życzy polskiej demokracji. Polsce potrzebne są bowiem silne i niezależne media opiniotwórcze. Zdolne kontrolować ekscesy władzy politycznej i ekonomicznej – podkreślił publicysta „Polityki”.
Zwolnienia w Agorze jak outsourcing pracowników Telewizji Polskiej
Wpis komentowali m.in. dziennikarze, także ci związani z „Gazetą Wyborczą”. – Boli czytać tę smutną prawdę. Jako Ta Którą Zwolniono Grupowo dodam jeszcze, że jakość przestała mieć znaczenie. I nie będę tego rozwijać – napisała Iza Michalewicz, reporterka „Dużego Formatu”, która pożegnała się z „GW” w październiku ub.r. – Czy jakikolwiek związek zawodowy dziennikarzy na to zaprotestował? Pewnie nie, podobnie jak przy skandalicznym outsoursingu dziennikarzy TVP. Za poprzednich rządów zresztą… To taki dziwny zawód, gdzie nikt nas nie broni, tak, jakby lekarze nie mieli prawa do leczenia – stwierdziła Aleksandra Ptak.
Przypomnijmy, że w ramach outsourcingu w połowie 2014 roku ponad 400 pracowników etatowych Telewizji Polskiej zostało przeniesionych do firmy Leasing Team, gdzie zagwarantowano im pracę tylko przez dwa lata, w tym rok na niezmienionych warunkach. Wiosną ub.r. TVP, już z nowym zarządem, oceniła, że wycofanie się z tego procesu kosztowałoby spółkę kilkadziesiąt mln zł, a w miniony poniedziałek warszawski sąd ze względów formalnych oddalił pozew związku zawodowego „Wizja” o uznanie outsourcingu za nieważny.
W dyskusji pod wpisem Rafał Wosia Michał Danielewski, wydawca Wyborcza.pl, ocenił, że błędne jest łączenie decyzji zarządu Agory z opiniami o gospodarce i rynku pracy wyrażanymi przez publicystów „Gazety Wyborczej”. – Sugerowanie, że istnieje tu jakiś związek przyczynowo skutkowy jest zwyczajnie obraźliwe dla redaktorów i dziennikarzy. Zwłaszcza, jeśli publicystyczne hipotezy Wosia poparte są argumentami i researchem godnym Ziemkiewicza: „wszyscy przecież wiemy, jak jest i jak było” – stwierdził.
Wielu dziennikarzy biednieje, ci z „Wyborczej” nie są szczególni
Danielewski dodał, że dziennikarze wielu tytułów są obecnie w trudnej sytuacji, niezależnie od tego czy pracują w dużej spółce notowanej na giełdzie czy w małej, lokalnej firmie. – Wydaje mi się też, że redakcje, z którymi Woś stale współpracuje również nie słyną ze stabilności zatrudnienia (zwłaszcza dla młodszych dziennikarzy), małego rozwarstwienia wynagrodzeń, godnych pensji dla wszystkich i obsesyjnej dbałości o zapisy kodeksu pracy. Bo rynek medialny w Polsce jest, jaki jest i ssie, tak jak ssie. Robienie czarnego luda z „Wyborczej” i dopieprzanie się o to, jakie hasło ma pod winietą, raczej tego rynku nie poprawi – napisał Danielewski.
– Dziennikarze, zwłaszcza lokalni, od dawna są sprekaryzowani do cna i biedni jak mysz kościelna, niezależnie od tego, czy pracują dla wielkich koncernów, czy mniejszych wydawców. Ale dopóki Warszawka była syta, w dupie miała tych dziennikarzy pretensje i postulaty – dodał Michał Danielewski.
Zaznaczył, że kiedy ponad pięć lat temu w Agorze tworzono związek zawodowy, nie było wielu chętnych do działania w nim. – Znalezienie tych kilkunastu osób, które zostaną grupą inicjatywną, było orką na ugorze. Jakoś mało było wówczas zatroskanych bohaterów, którym na sercu leżałyby warunki pracy dziennikarzy – opisał.
Również Witold Głowacki z „Polska The Times” ocenił, że schematy opisane przez Rafała Wosia nie dotyczą jedynie „Gazety Wyborczej” i Agory. – To jest nie tyle (albo nie tylko) problem Agory, co rzeczywistość polskiego dziennikarstwa – rzekomo spolaryzowanego przede wszystkim politycznie, w rzeczywistości raczej zatomizowanego i przez ponad dwie dekady gremialnie chorego nawet nie na neoliberalizm, tylko jakiś kompletny leseferyzm – często pięknie sprzężony z syndromem sztokholmskim – stwierdził.
„Gazeta Wyborcza” stanowi coraz mniejszą część działalności Agory
W komentarzach zwrócono też uwagę, że cięcia w zespole „Gazety Wyborczej” mają spore uzasadnienie ekonomiczne: dziennik z roku na rok zapewnia coraz mniejszą część zysku przed opodatkowaniem (EBITDA) całej Agory. W ub.r. firma zanotowała 114,9 mln zł zysku EBITDA (wobec 120,7 mln zł w 2015 r.), natomiast w pionie prasy (w którym „Gazeta Wyborcza” zapewnia ok. dwóch trzecich wpływów) ten wskaźnik zmalał z 27 do 6,1 mln zł.
Jak analizowaliśmy w listopadzie ub.r., dzięki serii podwyżek ceny egzemplarzowej „GW” od 2012 r. udało się ustabilizować roczne wpływy z jej sprzedaży na poziomie ok. 100 mln zł, natomiast przychody reklamowe dalej malały: w 2009 roku wyniosły 342 mln zł, w 2012 roku – 202 mln zł, a w ub.r. – 103 mln zł.
– Już to ktoś napisał wyżej, że prasa to akurat mała część zysku Agory. Programy motywacyjne akurat mają wiele sensu dla zarządów holdingów, bo troszczą się oni o interes akcjonariuszy a nie tylko większościowego właściciela. Z tego co wiem to Agora akurat poprawia rentowność m.in. poprzez te ciężkie i kosztowne wizerunkowo cięcia. Spółka odchodzi od papieru na rzecz mediów elektronicznych i reklamy – wyliczył Piotr Arak, główny badacz w Polityka Insight.
W ub.r. Agora w pionie reklamy zewnętrznej osiągnęła wzrost zysku EBITDA z 30,3 do 40,8 mln zł, w innych segmentach działalności miała niewielkie spadki tego wskaźnika (w pionie filmu i książek – z 60,4 do 57,3 mln zł, w segmencie internetowym – z 29,6 do 27,9 mln zł, w segmencie radiowym – z 16,2 do 15,9 mln zł), natomiast w pionie druku zanotowała duży spadek – z 18,1 do 8,1 mln zł.
Pod koniec października ub.r. firma zawarła umowę sprzedaży swojej łódzkiej siedziby za 9,7 mln zł (ma tam mniej pracowników, więc woli wynajmować mniejszą powierzchnię biurową), a w grudniu ub.r. – sprzedaży za 19 mln zł działki przy swojej warszawskiej siedzibie oraz za 14 mln zł 49 proc. udziałów spółki Greent Content (nadawcy kanału telewizyjnego Metro), które kupiło Discovery Polska.
Dla Piotra Araka podwyżki dla zarządu Agory w takie sytuacji są problemem głównie wizerunkowym. – Uchwała rady nadzorczej w sprawie planu motywacyjnego pochodzi z 2010 r., co znaczy że w 2013 r. wypłacono im 3 mln zł (jak widzę ze sprawozdania finansowego spółki). Spełnili kryteria związane z EBITDA. Wszystko według najlepszych standardów zarządzania – ocenił. – Pewnie powinni się zastanowić nad wizerunkowym elementem systemu motywacyjnego, ale wiesz że alternatywą dla niego jest po prostu wzrost płacy zasadniczej bez wprowadzenia KPI dla zarządu. Nie wiem czy to lepsze patrząc z perspektywy akcjonariusza – napisał w dyskusji z inną osobą.
Diametralnie inaczej widzi to Piotr Czerniawski, krytyk literacki i działacz partii Razem. – Problemem Agory jest nie tylko krótkowzroczność i typowa dla Polski exceloza i kult krótkoterminowego zysku, ale także styl zarządzania rodem z najmroczniejszych lat 90. – kontrastujący z plującą etosem „Wyborczą” w sposób najwyrazistszy z możliwych – stwierdził. – Dymanie pracowniczek i pracowników (nie tylko z gazety, także np. osób w ochronie, zarabiających głodowe stawki), przestawianie ludzi jak pionki, wywalanie z dnia na dzień, idiotyczny kult menedżerskich zachcianek, długo by tu wymieniać. Większość korporacji już tak nie robi bo wie, że im się to nie opłaca. Agora nie wie i pracuje na tytuł evil korpo jak mało która – dodał.
Tolerowanie premii dla zwalniających to pracowniczy syndrom sztokholmski?
Z kolei publicysta „Gazety Wyborczej” Wojciech Maziarski zarzucił Rafałowi Wosiowi, że używa przykładu wydarzeń w Agorze do walki ideologicznej z tym, co nazywa „brutalnym, antypracowniczym neoliberalnym kapitalizmem”.
– Mnie też dotknęły cięcia w Agorze i prywatnie jestem zdegustowany premiami dla zarządu w takim momencie, ale nadal uważam, że wolność, w tym także wolność gospodarcza realizująca się na rynku, to jest ten wymarzony Zachód, do którego tak długo tęskniliśmy. Krótko rzecz biorąc, cięcia w redakcji „Gazety Wyborczej” nie uzasadniają neosocjalistycznych mrzonek – napisał.
– Wojtku, z tego co piszesz wynika że jesteś niestety ofiarą syndromu sztokholmskiego. Polski pracownik tak długo był bity, że polubił swojego oprawcę – odpowiedział mu Rafał Woś. – Rafale, ale mnie kapitalizm nie bije. Przeciwnie – bardzo na nim skorzystałem, podobnie jak całe polskie społeczeństwo – stwierdził Maziarski. – Wielu (zbyt wielu) nie miało tyle szczęścia co Ty i rozmaitego kapitału (nie tylko finansowego), by osłonić sobie ekscesy kapitalizmu. Pozostał im tylko bezsilny gniew, gdy w swoich firmach widzieli takie obrazki jak ostatnio w Agorze – odpisał dziennikarz „Polityki”.
– Ależ Rafale, na kapitalizmie w Polsce skorzystali wszyscy, a nie tylko ja. Nawet ludzie biedni. Osoby z najniższymi emeryturami i pensjami żyją dziś o wiele lepiej niż osoby z najniższymi emeryturami i pensjami w PRL. Moja mama w tamtych czasach zarabiała równowartość 20 dolarów USA. I to była całkiem niezła, średnia pensja – stwierdził Wojciech Maziarski. – A poza tym oczywiście liczy się też zakres wolności, nie tylko poziom materialny. Jak w ogóle można kwestionować oczywistą oczywistość, że żyjemy dziś lepiej niż w PRL? – zapytał.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” zaznaczył, że nie ma nic przeciw premiom dla zarządu, jeżeli mają podstawy w wynikach firmy. – Dla mnie to może być przykre, bo akurat moja redakcja ma trudności finansowe – a więc i moje zarobki znacznie zmalały – ale przecież Agora to nie tylko „Gazeta Wyborcza”. Jeśli więc wyniki spółki są pozytywne, to nie widzę powodu, by robić raban o nagrody dla szefostwa – napisał.
Premie dla zarządu Agory wykpione w „Dużym Formacie”
Z kolei Michał Zabłocki z Polskiej Agencji Prasowej zwrócił uwagę, że w Polsce związki zawodowe są słabe w konfrontacji z pracodawcami. – Jestem pewien, że niewiele mogły w takim starciu. Z własnego podwórka pamiętam, że nam po prostu któregoś dnia zarząd zakomunikował zmiany w układzie zbiorowym i ZZ nie miały nic do powiedzenia – stwierdził.
– Kiedy pracowałem w redakcji włoskiej, decyzja o przyłączeniu się do ogólnokrajowego strajku była natychmiastowa i podyktowana solidarnością pracowniczą: „dziś pomagamy Wam walczyć o wasze prawa, jutro Wy pomożecie nam”. O strajku w Agorze nie słyszałem. A tego, by wsparły go jakiekolwiek inne redakcje w Polsce, nawet nie potrafię sobie wyobrazić – podsumował Michał Zabłocki.
W ostatnim wydaniu „Dużego Formatu” rysunek satyryczny z cyklu „Polska mistrzem Polski” nawiązywał aluzyjnie do podwyżek dla zarządu Agory po cięciach w „Gazecie Wyborczej”.