Żarty na Prima aprilis
Kino Rzepicha w Katowicach poleca, jeszcze tylko dwa dni: „Osioł i dzika świnia” – cudowny film naukowy. W roli osła znany japoński aktor Nagi-maca-kuraki z Jokohamy i urocza jego partnerka Pola Negri w roli dzikiej świni. Że co? Prima aprilis. Prawie sto lat temu. W „Głosie porannym”. Tak śląscy dziennikarze bawili się w międzywojennej prasie przy okazji 1 kwietnia.
Nie, prima aprilis to nie żadne walentynki, historia tej tradycji stara jak świat, również tu, wśród kominów, sadzy i robotniczego wyzysku. Sięgając do archiwów poważnej śląskiej prasy w poważnych czasach powstań, plebiscytu, narodowego nadęcia i wszystkich niepokojów II RP, można przekonać się, że Ślązacy to wyjątkowo dowcipny szczep. W latach 20. i 30. w ich pierwszokwietniowych żartach czaił się duch Szwejka, Cholonka, a nawet Monty Pythona. I to zanim jeszcze angielscy dżentelmeni, przy herbatce, Monty Pythona wymyślili.
Małpa śpiewa „Pierwszą Brygadę” po niemiecku
Przykłady: dziennik „Polonia”, rok 1930. Prof. dr Stronom całą stronę zapisuje: „Czytelnikom naszym zwracamy uwagę na fakt rzadkiego w dziejach astronomii wypadku zaćmienia słońca w nocy z pierwszego na drugiego kwietnia 1930 roku. Zaćmienie to w tym wypadku jest szczególnej uwagi i widzenia godne dlatego, że chodzi o całkowite zaćmienie słońca”. My też zwracamy uwagę, że chodzi o całkowite zaćmienie i dziś w nocy to zjawisko ma ponoć się powtórzyć.
Korfantowska „Polonia” z primaaprilisowych przywilejów korzystała ze wszech miar często i okolicznościowe żarty często dotyczyły zaćmień politycznych. Śmiechem próbowano wziąć obóz sanacyjny z wojewodą Grażyńskim i marszałkiem Piłsudskim na czele. W 1929 roku „Polonia” zapowiadała wielką inwestycję w Katowicach: Uniwersytet Śląski im. św. Michała.
W gazecie była nawet efektowna makieta akademickiego kompleksu. Świętym patronem miał być oczywiście Michał Grażyński. Obok fotografia furmanki zaprzęgniętej do pary wołów. Podpis: „Inwestycje sanacyjne w Cieszynie – nowy tank do automatycznego czyszczenia miasta”. Innym primaaprilisowym gmachem, który miał zostać wzniesiony w Katowicach był Pałac Związku Powstańców Śląskich fundowany przez Piłsudskiego – też postarano się o wizualizację, zupełnie nieprawdziwą rzecz jasna.
Bywały też takie dowcipy u Korfantego: „Dowiadujemy się, iż w najbardziej miarodajnych kołach powstał projekt w razie nieudania się dla sanacji wyborów na Śląsku, mianowania znanego „wodza duchowego” sanacji śląskiej ambasadorem w republice Honduras, gdzie sanacja ma zamiar utworzyć kolonję swych emerytów”. Albo takie: „Nowy nabytek zwierzyńca katowickiego: dwie małpy z rasy „Fajdanillos”, z których starsza umie wyśpiewywać całemi godzinami „Pierwszą brygadę”.
Małpa ta kształcona w Wiedniu na razie śpiewa ją jeszcze po niemiecku na nutę „Blauenhusaren”, ale delegowany przez „wodza duchowego” jeden z dygnitarzy sanacyjno-brygadowych na Śląsku przeucza małpę i czyni ona z każdym dniem coraz większe postępy, tak, iż wystąpi już publicznie na najbliższej „galówce”.
Księgarnia, tu wata, karbol, koniak i banany
Najciekawsze, że w latach 20. czytelnicy „Polonii” regularnie nabierali się na żarty z wydania z 1 kwietnia. W 1926 roku tłumy ludzi zebrały się na placu Miarki, by wysłuchać koncertu radiowego… ze słupa. Wcześniej setki gapiów wyczekiwały na Muchowcu na start próbnych lotów Katowice-Kraków. Redaktorom Korfantego udało się też ściągnąć rzeszę kinomanów na dworzec kolejowy, gdzie mieli witać przyjeżdżającego do Katowic aktora Jackiego Coogana. Z kolei „Głos poranny” zaszokował czytelników, pisząc w roku 1922 o odsłonięciu w Królewskiej Hucie pomnika… Ottona von Bismarcka. „Należy podkreślić, że gipsowy ten pomnik jest w całości odlany z żelaza” – informowała gazeta. Przygotowano nawet projekt statuy – kanclerz ubrany był w buty z ostrogami, zbroję husarską i strój polskiego legionisty.
Śląscy dziennikarze gustowali też w humorze mocno absurdalnym. Rok 1923, ogłoszenia w „Głosie porannym”: „Który dobroczyńcza pożyczy uroczej 17-letniej wdowie 20 tysięcy marek. Zwrot w naturaliach ratami pod słowem honoru”. A obok: „Stary Pan poszukuje młodzińskiej sekretarki. Takowa może być głupatka ale zawsze chętna. Warunki i włos karminowy, podwiązki koloru szampańskiego, objętość łydki nie poniżej 75 cm”. Albo: „Zamienię mieszkanie w Katowicach na takie same w Chropaczowie, Dublinie lub Baranowicach. Zamienię także żonę moją, 48 lat z dobrze rozwiniętym interesem na inną, nie wyżej 25 lat. Oglądać można każdego czasu”. A co Państwu to przypomina: „Księgarnia Śląska posiadać będzie na składzie: watę, karbol, opatrunki, koniak, suspensoria, mleko kondensowane, krezot cyjankali, figi, banany i pocztówki. Ceny bezczelnie umiarkowane”? Nam przypomina się scena z „Misia”: „Panie, to jest kiosk ruchu! Ja tu mięso mam!”.
Ucieczka z katowickiego zoo, a Hitler biskupem
Pierwszokwietniowe żarty w śląskiej prasie bywały też kalką zagranicznych evergreenów w tej kategorii. Jednym z nich jest ucieczka zwierząt z zoo – pionierem tego żartu w prasie był dziennik „New York Herald”. W 1874 roku gazeta zamieściła na pierwszej stronie histeryczne ostrzeżenie przed drapieżnikami grasującymi po nowojorskich ulicach po tym, jak wydostały się z klatek w Central Parku.
„Zginęło już 27 osób, a 200 kolejnych odniosło rany. To naprawdę przerażająca historia” – lamentował reporter. Skutek publikacji był taki, że na ulice wyszły uzbrojone obywatelskie patrole, jak głosi legenda, nawet sam wydawca „New York Timesa” z pistoletami za pasem zjawił się na posterunku policji, pomstując na funkcjonariuszy, którzy „nic nie robią, by ochronić ludzi przed wściekłymi zwierzętami”.
„Polonia” przygotowała podobną relację na prima aprilis 1929 roku: „Ścinająca krew w żyłach tragedja”. „Katowickie lwy uciekły z klatki i buszują po mieście. Zmobilizowana policja, straże ogniowe i związki przysposobienia wojskowego. Trwa obława” – donosił dziennik. Sprawozdanie godne było scenariusza horroru klasy B: „Prawie wszystkie klatki zostały zrujnowane, a mieszkańcy ich pożarci (ptactwo i mniejsze zwierzęta) lub pomordowani, podarci niejako na strzępy, jak wilki i borsuk (…) W pewnej chwili zastąpił lwom drogę jeden ze strażaków szopienickich, lecz po jednym skoku drapieżników padł z przegryzionym ramieniem na chodnik”. Nie wiadomo, czy i w Katowicach żart wywołał podobne skutki jak w Nowym Jorku. Dla pewności, dzień później gazeta prostowała, że to tylko prima aprilis.
W latach 30. z kolei modne były z kolei dowcipy z Hitlerem w roli głównej i granice dowcipu traktowano z dużym pobłażaniem. Przykład, znów z „Polonii”: „Hitler ma zostać biskupem ewangelickim”.
Tylko raz, w 1953 roku, prima aprilis w śląskiej prasie został odwołany. Trwała jeszcze żałoba po śmierci Stalina.