– Sprzeciwiam się pyskówkom, ale to nie znaczy, że w programie „#DorotaGawrylukZaprasza” będę prowadziła letnie rozmowy na kanapie. Absolutnie nie. Moja rola polega na domaganiu się twardych argumentów, a nie zbaczaniu na tory spraw nieistotnych – opowiada w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Dorota Gawryluk, dziennikarka Polsat News, tuż przed premierą autorskiego formatu publicystycznego „#DorotaGawrylukZaprasza”.
Nowy program publicystyczny Doroty Gawryluk „#DorotaGawrylukZaprasza” zadebiutuje w Polsat News w środę 29 marca br. o godz. 21.00. W każdym odcinku dziennikarka spotka się z gośćmi, z którymi porozmawia na bieżące tematy społeczno-polityczne. Poruszone zostaną dwa wątki, które szczególnie angażują opinię publiczną w danym tygodniu.
Program będzie realizowany z udziałem publiczności w hali ATM Grupy w Warszawie. „#DorotaGawrylukZaprasza” to autorski format Doroty Gawryluk, nad którym pracowała od ubiegłego roku.
Łukasz Brzezicki: Czy publicystyka w Polsce jest ciekawa? Widzowie śledzą programy publicystyczne z zainteresowaniem?
Dorota Gawryluk: Rozmowa zawsze ma ogromny potencjał, a zderzanie argumentów jest ciekawe. To kwestia podejścia rozmówców do dyskusji. Bywa tak, że dziennikarz chce rzeczowo poprowadzić rozmowę, ale strony są tak zacięte i tak okopane na swoich pozycjach, że nie udaje się.
Czy widz zatrzymuje uwagę na programie z kłócącymi się politykami, czy raczej przełącza i szuka czegoś innego?
Często to nas dziennikarzy oskarża się o celowe kreowanie pyskówki, co budzi u widzów niechęć. Widzowie też są zniechęceni ciągłym obrażaniem. Pyskówka przykuwa uwagę na zasadzie wypadku drogowego – jest ciekawa przez chwilę, ale potem już razi.
Nigdy nie wierzyłam w potencjał tego typu publicystyki z wykorzystaniem zderzeń czołowych. Największy potencjał dla widza ma rzetelna rozmowa i rzetelne podejście do omawianej sprawy, również od strony dziennikarskiej.
A jeśli prowadzący program też uczestniczy w pyskówce?
Dziennikarz nie powinien wchodzić do studia z przygotowaną tezą i jej udowadniać. Ja jako widz nie lubię takich sytuacji, bo chciałabym się dowiedzieć od zaproszonych gości, dlaczego myślą tak, a nie inaczej. Zdarza się forsowanie własnego zdania przez prowadzącego program publicystyczny.
Wszyscy mamy coś na sumieniu – i politycy, i dziennikarze. Jako dziennikarze mamy jeszcze sporo do zrobienia i pokazania. Jest wielu ciekawych gości w każdej dziedzinie, o którą toczy się w Polsce spór, którzy nie przebijają się do codziennej debaty publicystycznej, albo są pomijani.
Celowo dopytuję o kłótnie w studiach telewizyjnych, bo pani autorski program „#DorotaGawrylukZaprasza” ma być inny.
Tak, chciałabym, aby widz wyrobił sobie zdanie na poruszane w programie tematy, dowiedział się czegoś nowego. Albo stwierdził – zostaję przy swoich racjach, bo argumenty gościa reprezentującego inne poglądy mnie nie przekonały.
Ale pojawią się w studiu kontrasty, takie jak ksiądz i feministka w rozmowie o aborcji?
Wskazuje pan na bardzo ograny duet – ksiądz i feministka, bo takie zestawienia budzą emocje. Ja nie kategoryzuję w ten sposób. Sadzę, że jest wiele osób, które mają równie wiele, albo nawet więcej do powiedzenia w tej sprawie.
Nie chcę, aby goście „#DorotaGawrylukZaprasza” publicznie „okładali się” w studiu. Kłótnia nie ma żadnego sensu i do niczego nie prowadzi. Natomiast poszukiwanie płaszczyzny porozumienia jest jednym z celów pracy dziennikarza. Wierzę, że istnieje wspólny punkt, w którym mogą się spotkać goście o skrajnie różnych poglądach. Tylko trzeba go poszukać, dowiedzieć się, dlaczego tak myślą. Może się okazać, że gość zmieni zdanie.
Wierzy pani w to?
To mnie napędza – coś, co wydaje się niemożliwe, w jakimś sensie okazuje się być możliwe. Jeśli w studiu spierają się przedstawiciele konfliktu politycznego to rzeczywiście będzie to trudne. Ale jeżeli spotkają się strony ważnego sporu ideologicznego czy społecznego, które za każdym razem generują ogromne emocje, to wierzę, że to się uda.
Jakie tematy pojawią się w „#DorotaGawrylukZaprasza”?
To będą sprawy bieżące, które w danym tygodniu angażują Polaków. W każdym odcinku omówimy dwa wątki. Na pewno nie zabraknie nam tematów.
Do jakich widzów będzie kierowany pani program?
Do wszystkich, którzy są otwarci na argumenty, chcą poznać różne strony sporu i dowiedzieć się jeszcze czegoś o świecie. Ja myślę tak o sobie i mam nadzieję, że tacy też będą moi goście.
Ale mam nadzieję, że „#DorotaGawrylukZaprasza” będą oglądać również ludzie zdenerwowani na rzeczywistość, którzy chcieliby swoje zdenerwowanie rozładować. Może mój program zadziała jak balsam na ich problemy. Liczę, że po każdym odcinku płaszczyzna porozumienia będzie większa i będziemy się bardziej rozumieć. To nie musi być tak, że nie tolerujemy się tylko dlatego, bo mamy inne zdanie, albo popieramy PO lub PiS.
Przecież takie spory generują emocje, a emocje przyciągają widza i sprawiają, że siedzi przed telewizorem.
W moim programie będą pozytywne emocje, będzie kibicowanie swoim w wojnie na argumenty. Sprzeciwiam się pyskówkom, ale to nie znaczy, że będę prowadziła letnie rozmowy na kanapie. Absolutnie nie. Moja rola polega na domaganiu się twardych argumentów, a nie zbaczanie na tory spraw nieistotnych.
Uczestnicy „Milionerów” w TVN pytani o sytuację polityczną w Polsce często nie znają odpowiedzi. Czy ten brak zainteresowania polityką wynika ze zmęczenia istniejącym sporem i podziałem?
Raczej z odrzucenia tego, co nieprzyjemne, bo polityka jest postrzegana jako coś bardzo nieprzyjemnego. Dlatego publicystyka to nie może być tylko i wyłącznie polityka. Kwestie polityczne i politycy to jest jedna sprawa, ale wokół polityków jest cały świat i mnóstwo ciekawych tematów i problemów.
Jeżeli młody Polak nie wie, kim jest Mateusz Kijowski to znaczy, że albo przespał ostatni rok, albo dość selektywnie filtruje media.
Albo żyje tylko swoimi sprawami, a jeśli trafia w telewizji na pyskówkę i spór dotyczący Kijowskiego to ucieka – w filmy, w programy lifestylowe, czyli coś przyjemniejszego. Zgadzam się, że powinniśmy zachęcać do interesowania się sprawami kraju. To kwestia edukacyjnej misji mediów. Wierzę jednak, że dziennikarze pełnią taką rolę. Jak patrzę na Polsat to widzę sporo misyjności. Mamy programy, które zachęcają widzów do interesowania się sprawami wokół nich, choćby gospodarczymi czy kulturalnymi.
Ten przekrój problemów pojawi się także w „#DorotaGawrylukZaprasza”?
Tak, z wielu różnych punktów widzenia. Każdy będzie mógł się odnaleźć, kto ma coś do powiedzenia, kto jest interesujący i może wnieść coś ciekawego do dyskusji.
Chce pani rzetelnie i bez kontrowersji dyskutować na bieżące tematy. Ale po drugiej stronie są słupki oglądalności.
„Wydarzenia” przecież takie są – w rzetelny sposób prezentują widzom najważniejsze informacje dnia, bez angażowania w spór, a w grupie 16-49 jesteśmy bardzo wysoko, wyżej od zaangażowanych jednych i często blisko drugich. Wierzę, że widzowie są mądrzy. Ludzie generalnie są inteligentni, czasem po prostu odrzucają pewne rzeczy, szukając treści, które są dla nich rozwijające.
Jak postrzega pani zaangażowanie dziennikarzy w politykę i spory światopoglądowe?
Każdy dziennikarz ma prawo do posiadania poglądów. Ale jeżeli chce je prezentować, to musi wiedzieć, że może być to uznane za opowiedzenie się po jednej ze stron sporu. I powinien wówczas potrafić przyznać: ja mam takie poglądy, wspieram tę opcję. Najgorsza jest hipokryzja i udawanie niezależnego dziennikarstwa, zapraszanie gości i udawanie braku zaangażowania w podejmowany temat.
Tymczasem dziennikarz powinien obie strony traktować równo. Po to jesteśmy dziennikarzami, aby dawać argumenty widzom o różnych poglądach, nie tylko tym, którzy podzielają nasz światopogląd. To jest nasza rola.
Dostaje pani propozycje uczestnictwa w marszach i manifestacjach?
Tak, ale za każdym razem odmawiam. Pracuję jako dziennikarz w określonej stacji telewizyjnej, nie jestem wolnym strzelcem. Moje uczestnictwo w manifestacji może być postrzegane jako angażowanie w to firmy. Oczywiście, nikt by mi tego nie zabronił, ale chcę dbać o własną neutralność i nie musieć jej udawać. Tak jak cała Telewizja Polsat. Nie muszę chodzić na demonstracje, żeby opinia publiczna wiedziała jakie mam poglądy. Tyle, że nie mają one wpływu na moją codzienną pracę, zostawiam je przed drzwiami firmy.
Jest pani felietonistką konserwatywnych tytułów.
Dokładnie, tu nie ma żadnego udawania. Ale bez względu na to, kto przychodzi do mnie do studia jest i będzie zawsze tak samo traktowany. Nigdy nie przekładam swoich poglądów na to, co dzieje się w programie.
Są dziennikarze, którym się to zdarza?
Warto uważać na to, żeby nie zostać wykorzystanym przez polityków. Czasem dziennikarze myślą, że prawda jest tylko jedna, a oni są po stronie owej prawdy. Tylko, że każda ze stron widzi prawdę gdzie indziej, a patrząc w ten sposób dziennikarz automatycznie stawia siebie przy boku jednej ze stron. W pewnych sprawach rzeczywiście można zmierzyć pewne rzeczy, ale jak określić, gdzie leży prawda w takiej sprawie jak likwidacja gimnazjów? Jedni mówią, że to pomoże szkole, inni uważają, że może tylko zaszkodzić.
To zależy od tego, jaką stację telewizyjną się włączy.
Dla dobra widzów i samych dziennikarzy należy pokazywać argumenty, które przedstawia jedna i druga strona. Potem może się okazać, kto ma rację. Tylko najpierw trzeba to podać i zważyć, porównać ciężar argumentów obu stron.
Fajna recepta. Jak chce ją pani przełożyć na swój własny program w Polsat News?
No właśnie tak – chciałabym pokazać, że jest możliwe porównywanie i zderzanie argumentów, ważenie ich. Taka rozmowa nie musi się kończyć bitwą, aby była dla widza interesująca.
W piątki Polsat News pokazuje „Prezydentów i premierów”, przy którym też pani pracowała. To jest właśnie publicystyka z siłą argumentów.
Włożyłam w ten program bardzo dużo serca, podobnie jak Jarek Gugała. To przecież nie jest łatwe pasmo, a nam udało się wypracować stałą widownię. Sukces tego programu pokazuje, że wśród widzów Polsat News jest oczekiwanie na taką ofertę publicystyczną.