Taki jest mechanizm niedawno otwartego do powszechnej wiadomości „inwentarza” Instytutu Pamięci Narodowej. Wstukujesz w komputerze imię i nazwisko, a po sekundzie już wiesz: ten był tajnym współpracownikiem, tego namierzali, ale się postawił lub z jego usług zrezygnowano, ten jest pokrzywdzony, a na tamtego nic nie uzbierano. Szczegółów nie poz-nasz. Tylko sygnaturę, niekiedy krótki opis sprawy ukrytej za kryptonimem oraz miejsce, gdzie dokumenty są przechowywane. Dostęp do nich mają wyłącznie osoby inwigilowane, naukowcy i dziennikarze.
Dokonał się akt sprawiedliwości? Być może, choć nie wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Znawcy tematu przez lata twierdzili, że funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nie gromadzili zmyślonych informacji i nie kreowali wirtualnych agentów. Skoro tak, to jak wytłumaczyć orzeczenie, że pewien Bardzo Ważny Polityk swego czasu nie musiał z niczego się spowiadać, bo uznano, że jego teczka jest fałszywką? Uwierzyć, że był tylko jeden taki przypadek? A co zrobić z tymi, którzy w procesach auto- i lustracyjnych zdołali się oczyścić? Niby jasne: „uniewinnić”.
W tym kontekście osoby ujęte w „inwentarzu”, a z mocy ustawy niepodlegające lustracji, są w trudnej sytuacji. Jeśli pozostawią swe papiery w archiwach i nie zdecydują się na sądową obronę, pozostaną napiętnowane. Inaczej niż ci, których teczki wyparowały.
Wiemy, że archiwa zostały przetrzebione. Czy to znaczy, że wszyscy, którzyśmy żyli w tamtym ustroju, pozostajemy „podejrzani”? Krytycy babrania się w brudach z przeszłości powiadają, że historycy i publicyści, a szczególnie politycy, zbyt często traktują esbecką dokumentację jak prawdę objawioną. Na pewno tak jest, co – moim zdaniem – nie znaczy, że powinniśmy zamknąć oczy i udawać, że tych archiwów nie ma. One pozostają źródłem wiedzy o systemie komunistycznym, które jednak należy konfrontować z innymi materiałami.
Korci, by sprawdzić, co kilku moich kolegów ze środowisk dziennikarskich i literackich wygadywało, pewnie i o mnie. Nie wiem, czy to zrobię, bo w paru przypadkach jest mi po prostu przykro. Ja tych ludzi lubiłem, bywało, że nawet z nimi biesiadowałem. Od dawna wiem, że byli szantażowani.