Eksperci o zwolnieniach w „Gazecie Wyborczej”: każdy papierowy tytuł musi przeżyć swój czyściec

Adam Michnik

– Późne wręczanie wypowiedzenia i nieprzygotowanie mentalne do procesu zwolnień grupowych. To już nie dziwi. Zwalnianie gwiazd dziennikarstwa zmniejsza rozpoznawalność marki, a „Gazeta Wyborcza” zaostrzy kurs – oceniają dla Wirtualnemedia.pl Bogusław Chrabota, Michał Broniatowski, Wiesław Godzic i Eryk Mistewicz.

„Gazeta Wyborcza” żegna się z dziennikarzami w ramach zwolnień grupowych prowadzonych w Agorze od połowy października. Wstępnie zwolnienia miały objąć do 135 osób, ale na początku grudnia zwiększono ich skalę do 190 pracowników. Agora w komunikacie podała, że rezerwa finansowa związana ze zwolnieniami w czwartym kwartale br. wyniesie 7,4 mln zł.

Tuż przed świętami zwolnieni zostali Konrad Sadurski i Renata Grochal, a wcześniej m.in. Martin Stysiak, Jarosław Mikołajewski, Iza Michalewicz, Wojciech Fusek, Maciej Kałkus, Wojciech Mazowiecki, Marek Wielgo, Piotr Skwirowski i Przemysław Zych. Większość ma okres wypowiedzenia, więc będzie związana z firmą jeszcze przez kilka miesięcy. Ponadto wiosną przyszłego roku z „Gazetą Wyborczą” pożegnają się korespondent w Waszyngtonie Mariusz Zawadzki i korespondent w Brukseli Tomasz Bielecki, a pełnione przez nich funkcje zostaną zlikwidowane.

Zapytani przez portal Wirtualnemedia.pl redaktorzy naczelni i eksperci rynku medialnego zgodnie twierdzą, że zwolnienia grupowe nie wpłyną na profil gazety.

– Profil „GW” będzie taki, jak o tym zadecydują naczelni, a więc grupa, która zostaje. Odejście czołowych dziennikarzy na zmianę linii raczej nie wpłynie – ocenia Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. – Boję się czego innego, a mianowicie tego, że miejsce renomowanych dziennikarzy zajmą anonimowi autorzy depesz. Oczywiście tacy dziennikarze produkują to, czego chce szef bez namysłu i oporu. Doświadczeni dziennikarze często mają własne zdanie. Bardzo mi szkoda Renaty Grochal, Konrada Sadurskiego i innych. Ich zwolnienie to wielka strata dla „GW” i debaty publicznej. Ale cóż, każdy papierowy tytuł musi przeżyć swój czyściec – dodaje.

Jakie będzie miało znaczenie dla „Gazety Wyborczej” zwolnienie dziennikarzy, który tak mocno byli kojarzeni z tytułem? Michał Broniatowski, redaktor naczelny miesięcznika „Forbes”, uważa, że każde zwalnianie doświadczonych dziennikarzy jest szkodliwe dla gazety, o czym boleśnie przekonało się już mnóstwo tytułów, np. „Rzeczpospolita”. – „Wyborczej” też to zaszkodzi. Ale Agora nie robi tego dla przyjemności tylko z przymusu. Czasy dla gazet papierowych są bardzo ciężkie, a do tego dochodzi ostracyzm ze strony wielu reklamodawców, nie tylko państwowych – podkreśla Broniatowski.

– Zwalnianie gwiazd dziennikarstwa kończy się tym, że ma się mniej rozpoznawalną ekipę. Ale nie sądzę, aby „Gazeta Wyborcza” zmieniła swój profil choćby na milimetr. Redaktor naczelny i wicenaczelny, który prowadzi redakcję, czyli Jarosław Kurski, są ci sami – dodaje Michał Broniatowski.

Medioznawca prof. Wiesław Godzic przypomina, że sposób podejścia do zwalniania dziennikarzy nie jest nowością. – Późne wręczanie wypowiedzenia, nieprzygotowanie mentalne do tego procesu. To już nie dziwi – wymienia Godzic. – Dziennikarzy zajmujących się polityką raczej zwolnienia ominęły. Zwalnia się głównie tych, którzy tworzyli z „GW” gazetę z duży grzbietem kulturalnym i naukowym, dzisiaj to już niespotykane. Agora stawia na część publicystyczno-polityczną, a kultura nie jest najważniejsza. „Wyborcza” wraca do przykrej normalności – ocenia medioznawca.

– Sądzę, że „Wyborcza” zaostrzy kurs. Ale nie dotyczy to tylko usztywnienia stanowiska w sprawie szeroko pojętej prawicy. „Wyborcza” jest podgryzana przez „Super Express” i dlatego może zyskać na elitarności, stając się gazetą opinii elit. Natomiast zwyczajni czytelnicy, którzy kupują prasę żeby ją przejrzeć przesiądą się na „Super Express”. To zależy też od tego, czy „SE” zaostrzy kurs tabloidowy czy trochę spuści z tonu – wyjaśnia prof. Godzic.

Z kolei Eryk Mistewicz, prezes Instytutu Nowych Mediów, uważa, że dziennik Agory powiela błędy „Trybuny”. – „Gazeta Wyborcza” wpadła w pułapkę, którą sama na siebie założyła. Więcej nienawiści, więcej hejtu, więcej emocji oznacza mniej dostępu do prawdziwej wiedzy o tym, co dzieje się w kraju, mniej poważnego traktowania. Albo tworzy się gazetę z prawdziwymi informacjami, z dostępem do źródeł, gazetę z której dziennikarzami się rozmawia, którą się poważnie traktuje, albo przekształca się gazetę w ostry, walczący, wykręcający na wszelkie sposoby rzeczywistość biuletyn rewolucyjny, prowadzący lud na barykady, który nikomu poza rewolucjonistami nie jest potrzebny (a i oni w czasach internetu mogą się bez niego obejść) – zaznacza Mistewicz.

Mistewicz zauważa, że „GW” „dramatycznie próbuje odnaleźć się w internecie”, gdzie jednak do tych samych odbiorców kierowane są o wiele ciekawsze, bardziej angażujące ich treści w projektach, które „Gazetę Wyborczą” dawno wyprzedziły. – Dokładnie tak, jak miało to miejsce z „Trybuną” – wyjaśnia.

– Dziś „Gazeta Wyborcza” nie ma odwrotu: musi pójść jeszcze dalej w stronę nienawiści, hejtu, emocji, rewolucji, przepisów na zadymę i przewrót, aż po dołączanie oporników do gazet i współorganizowanie ruchu oporu. Nie będzie przecież – przy tak wielkim poziomie generowania nienawiści w stosunku do rządzących – autentyczna w nawoływaniu do zgody. Nic nie wskazuje też, aby w ciągu najbliższych kilku lat mogła odwrócić się jej zła passa. Dziwi mnie to, że „Gazeta Wyborcza” powiela wszystkie błędy „Trybuny”, niegdyś równie mocarnego tytułu – pointuje Eryk Mistewicz.