Rok bieżący, czyli 2014. Kompleks gmachów biurowych przy byłej ulicy Liebknechta w Katowicach (obecnie Opolskiej). Pani w portierni pogoniła mnie, kiedy chciałem zostawić tutaj kilka egzemplarzy produkowanej obecnie przeze mnie gazety, a kiedyś…
NO WŁAŚNIE KIEDYŚ. Przed II wojną była tu Redakcja “Polonii” oraz drukarnia Wojciecha Korfantego, jeszcze ćwierć wieku temu wychodziło tu około 90 gazet z całej Polski! Ja zaczynałem dziwnie, w roku 1976 jako student pchałem w nocy wózek z gazetami, żeby zarobić sobie na dżinsy.
Przez kolejne 25 lat dochodziłem tu jako redaktor licznych pism. W roku 1994, kiedy umarła ołowiana zecernia napisałem dość obszerne story pt. LUDZIE Z OŁOWIU. Oto ono w trzech odcinkach.
LUDZIE Z OŁOWIU
“ZAWIADAMIAMY, ŻE W DNIU 14 STYCZNIA 1994 R. ODESZLI OD NAS ZECERNIA I LINOTYPY GAZETOWE. O CZYM ZAWIADAMIAJĄ ZAŁOGĘ – BYLI PRACOWNICY” – autentyczny nekrolog o tej właśnie treści wywieszony na drzwiach byłej już zecerni Prasowych Zakładów Graficznych w Katowicach zakończył nieodwracalnie pewną epokę w dziejach techniki drukarskiej. Gorący skład przeszedł do historii. Nadszedł czas komputerów.
Część byłych linotypistów, metrampaży i stenotypistów zdołała się na nią przestawić. Sporo jednak odeszło w ogóle poza zawód lub pracuje w drukarni w produkcji pomocniczej. Nie ma co ukrywać, że dla każdego szanującego się Towarzysza Sztuki Drukarskiej jest to, było nie było, dyshonor. Przecież to oni przez wiele dziesiątków lat przesądzali o ostatecznym kształcie gazety. Zecerzy wszak byli zawsze awangardą drukarzy prasowych.
W tym i następnym numerze “Dziennika Śląskiego” chcielibyśmy ocalić od zapomnienia sylwetki i wspomnienia kilku “Ludzi z ołowiu”. Bo przecież ta technika druku, ołów i wszystko co wokół niego się działo, to kawał historii nie tylko prasy, ale również Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Oczywiście trudno jest sięgać do XV wieku kiedy to, uważany za ojca drukarstwa śląskiego ks. Kasper Elian, urządził pierwszą drukarnię we Wrocławiu. Jednak nie od rzeczy sięgnąć będzie do czasów II Rzeczypospolitej. tym bardziej, że żyją jeszcze drukarze z tamtych lat…
70 LAT PRZY SOBIESKIEGO
Przed II wojną światową w Katowicach istniało 16 drukarni. Najbardziej znaną spośród nich (poprzedniczką obecnych PZG) poseł z ramienia chadecji Wojciech Korfanty postanawia założyć w r. 1922. Przystąpiono do budowy odpowiedniego gmachu przy ul. Sobieskiego 11. 2 typografy, 2 linotypy, 16-stronicową maszynę rotacyjną i 5 maszyn płaskich sprowadzono z byłych drukarni niemieckich w Rybniku i Tarnowskich Górach. 27 września 1924 r. drukarnia rusza.
Jak sobie było wtedy najłatwiej załatwić protekcję aby dostać się do niej do pracy? – Brat Stefan był już zecerem po “chrzcie” jak wymyślił sobie, że pieszo do Rzymu pójdzie po drodze wstępując do każdej drukarni, by zdobywać kwalifikacje. Pracował, zarabiał na nocleg i jedzenie, dostawał pieczątkę na potwierdzenie. W Watykanie u Ojca Świętego się spowiadał. Gdy wrócił do kraju o do drukarni Korfantego w Katowicach poszedł takie papiery pokazał, z takimi kwalifikacjami się ujawnił, to go z otwartymi rękami przyjęli – wspomina 81-letni Antoni Sowa z Tarnowskich Gór, drukarz z półwiekowym stażem.
Trochę symboli jest z nim związanych jeśli chodzi o koniec “ołowiu” – 14 stycznia br. kiedy miał urodziny zamknięto właśnie zecernię, w której tyle lat pracował. Jednym z ostatnich tytułów tu robionych był – obok “Trybuny Śląskiej” i “Gazety Opolskiej” – właśnie tarnogórski “Gwarek”. A to z kolei nazwa klubu, któremu kibicował przez wiele lat… Może jednak do rzeczy. Kilka słów o zwyczajach przedwojennych drukarzy, które również przeszły do historii. Była tu mowa o “chrzcie” świeżo upieczonego drukarza. Jak on wyglądał? – Zamawiało się lokal. Na środku stała ocynkowana wanna nakryta białym obrusem. Wrzucało się kolegów do wody i trzy razy zanurzało. Z wanny gotowi zecerzy już wychodzili. Ale żeby być do niej wrzuconym trzeba było cztery lata się uczyć. Kandydat na zecera najpierw wprawiał się w wizytówkach, kończył na afiszach. Jak był dobry przenoszono go do zecerni gazetowej – wspomina Antoni Sowa.
KONFISKATA O 6 RANO
Antoniemu Sowie było łatwiej zacząć pracę – brat Stefan był kierownikiem w drukarni. Biurko miał tak ustawione, że w lustrze widział kto pracuje, a kto nie. Drukarze nieźle wtedy zarabiali. Najmłodszy czeladnik miał 280 zł, a zecer z 10-letnim stażem zarabiał 400 zł na miesiąc. Praca jednak wtedy to nie był sam miód. Ówczesny Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Poligraficznego walczył przeciwko zatrudnianiu niewykwalifikowanych młodocianych pracowników oraz o jednolite płace. W 1931 r. dochodzi np. do dwutygodniowego strajku w drukarni Nowaka w Chorzowie. W tym czasie wszystkim drukarzom groziło obcięcie zarobków o 40 proc.
Powróćmy jednak do Śląskich Zakładów Graficznych i Wydawniczych “Polonia” Wojciecha Korfantego. Kondycja finansowa pracodawcy nie była tu jedynym problemem. Na życie drukarzy i jej pracowników miała wpływ także… polityka. Dobrze przecież wiadomo, iż Korfanty do zwolenników Piłsudskiego i sanacji nie należał. Stąd też zaprzysięgły piłsudczyk, ówczesny wojewoda śląski Michał Grażyński założył swoją drukarnię i swoją gazetę “Polskę Zachodnią”. Aby osłabić przeciwnika potrafił np. o godzinie 6.00 rano skonfiskować cały 20-tysięczny nakład “Polonii”, flagowego dziennika eks-dyktatora powstań śląskich.
Cenzor urzędujący przy ul. Mikołowskiej mógł bowiem wtedy podjąć taką decyzję na podstawie dwóch bardzo “pojemnych” paragrafów kodeksu karnego. “Sztychlowało się” wtedy artykuł cofnięty przez cenzurę i gazeta szła z białą plamą i nadrukiem “drugie wydanie po konfiskacie” – wraca pamięcią do tamtych dni Antoni Sowa. Aby zarobić na “Polonię” zaczęto wydawać sensacyjno-humorystyczne “Siedem Groszy”. Furorę zrobił tu zwłaszcza komiks “Przygody bezrobotnego Froncka”. Ludzie wystawali pod drukarnią po wydanie niedzielne, kiedy szedł komiks a nakład dochodził do 120 tys.
SZYBSI OD PIŁKARZY
I jeszcze jedna anegdota, która uświadamia, że jak chodzi o szybkość docierania do czytelnika to ówcześni redaktorzy i drukarze wcale tak bardzo do tyłu nie byli – w stosunku do czasów współczesnych. Oto co pisze w “Było, minęło” Bolesław Surówka, szefujący wtedy “Kurierowi Wieczornemu” a po wojnie pracującemu w “Dzienniku Śląskim”: “A raz nawet udał się Staszkowi Nogajowi taki numer, że “Kurier” z wynikiem meczu, który dopiero co został rozegrany na stadionie “Ruchu” w Chorzowie, sprzedawany był widzom w tym samym momencie, kiedy co opuszczali stadion”.
Technika tego manewru była prosta – telefon był w loży prasowej a linotypista czekał, aby dołączyć kilka wierszy sprawozdania na gotową, prawie już skalandrowaną stronę. Jak teraz czekamy kiwając palcem w bucie przez dwie godziny na naświetlenie na “laserówce” stron depeszowych i pomyślimy o tej “antycznej szybkości” to aż nam ciarki po grzbiecie przechodzą. Aby domknąć wątek Antoniego Sowy. W 1944 r. zdezerterował on z Wermachtu i przeszedł na drugą stronę frontu. O tym, że sytuacja na froncie jest sprzyjająca dowiedział się z egzemplarza “Rzeczypospolitej”, która wpadła mu jakimś cudem w ręce. Gazeta towarzyszyła mu więc zawsze.
CDN
ZEW