Z Wojciechem Mszycą, miłośnikiem m.in. zabytkowych rowerów, twórcą minimuzeum, czyli Izby/M1 Cyklisty, rozmawia Stanisława Warmbrand
- O rowerach można w nieskończoność… ale rower, a własny – nie przymierzając – tyłek, to już inna sprawa. Twoja najdłuższa trasa?
- Zawdzięczam swoje najdłuższe trasy pewnej szacownej acz leciwej damce, bo to 63-letni rower Adler, model 208 z 1950 r. Trzyma się dobrze i np. pozwoliła mi zdobyć już 7 medali – Goldene Plakette “Adler-Sternfahrt”. Na tej wiekowej damce – bez przerzutek! – robię (jak trzeba) do 150 km dziennie. Siedzenie(-a) i łańcuch – gorące!
- Moja najdłuższa trasa to jazda, przed maturą, z Katowic do Częstochowy i rzecz jasna tego samego dnia z Częstochowy do Katowic. Do końca życia będę pamiętała dzień następny; sztywne nogi i obolałe siedzenie. Jak ty to wytrzymujesz?
- Powiem tak: na początku było boleśnie, ale ponieważ jestem rowerzystą na co dzień – i na 23 rowerach! – to tyłek mam już wygarbowany.
- Określmy miejsce: jesteśmy w Katowicach, na osiedlu Paderewskiego, albo – jak mawia młodzież – na Paderewie, czyli w okolicy dawnej ulicy i dzielnicy Karbowa, skąd wielu chłopaków ruszyło do powstań. Damrota to senior Kowolik, zwany przez Niemców polskim królem. Przypomnijmy, że to był dziadek naszego kolegi, wieloletniego dziennikarza “Sportu”, Heńka Kowolika. A ty to też historia, choć nowsza, śląskiej prasy i tej okolicy – jesteś pierwszym lokatorem pierwszego segmentu pierwszego bloku na Paderewie…
- Historia, ale przez małe “h”… Osiedle powstało w latach 70. minionego wieku. Zastosowano słynną wielką płytę z FADOM-owskich fabryk domów – Wk-70, ale udanie zakomponowaną przez trio architektów Jarecki-Kwaśniewicz-Ćwikliński. Zamieszkałem tu w lutym 1974 roku, w pierwszym segmencie pierwszego bloku, kiedy to przez pierwsze trzy dni nie było jeszcze wody, światła, gazu… ale ja już byłem na swoim! Mogę się więc mienić Robinsonem, pionierem tego osiedla.
- Jako Robinson, na wyspie Paderewo, choć już wtedy zaludnianej, w kopiec sypany pod pomnik żołnierzy wrzuciłeś pewną buteleczkę…?
- Kiedy na miejscu sadzawek i dzikich terenów wyrastały kolejne betonowe bloki, a ja czułem się już tu zasiedziały, postanowiłem upamiętnić narodziny syna. To był sierpień 1978 roku, więc kiedy zostałem tatą, to w podwaliny pomnika wrzuciłem buteleczkę z karteczką, głoszącą światu i przyszłym katowiczanom, że pojawił się Wojtek junior! Dziś prowadzam tam 3-letniego wnuka Wojtusia.
- Siedzimy sobie na Paderewie, przy kawie, w małym uroczym pomieszczeniu wśród twoich niezwykłych zbiorów… W Katowicach, w których pamiętają o Karbowej. Zresztą, nad naszymi głowami dumnie zdobi okno nowy znak Katowic, czyli kolorowo-czarne serce “miasta ogrodów”, zwane “serduszkiem”. Obok powiększenie cennej, znakomitej przedwojennej pocztówki z parą Górnoślązaków…
- Kiedy w latach 30. w wydawnictwie słynnego Salonu Malarzy Polskich w Krakowie rodził się pomysł stworzenia serii pocztówek z polskimi strojami ludowymi, to do wykonania zacnego zlecenia wybrano Wacława Boratyńskiego, malarza i grafika, także projektanta m.in. znaczków, medali, banknotów. Dodajmy tu, że był on wychowankiem i przyjacielem Stanisława Szukalskiego, znanego rzeźbiarza, który stworzył dla Katowic okazałego orła na fasadzie gmachu Urzędów Niezespolonych (późniejszy KW PZPR, obecnie Wydział Filologiczny Uniwersytetu Śląskiego). Orła, jak też model katowickiego pomnika Bolesława Chrobrego – zniszczyli hitlerowcy. Wróćmy jednak do Boratyńskiego – mam w zbiorach trzy oryginalne wersje jego pocztówki z Górnoślązakami.
- Boratyński “Typy ludowe z Górnego Śląska” namalował w stroju rozbarskim (rozbarsko-bytomskim), ale z nie byle jakim atrybutem nowoczesności, czyli z… rowerem! Coś niesamowitego! Inne postaci ludu polskiego a to przy studni z żurawiem, a to przy płocie, a to z konikiem – a Ślązacy z rowerem!
- Osobliwość z jeszcze jednego powodu – Rozbark, czyli dzielnica Bytomia, po podziale Górnego Śląska, w okresie międzywojennym był po stronie… niemieckiej. A i to nie wszystko! Artysta był bardzo dokładny i uwiecznił postać rozbarskiego Ślązaka w charakterystycznej dla rozbarskiego stroju, futrzanej czapie!
- No, to nie wszystko z cudów śląskich…!
- Jeśli porównasz kierownicę roweru z pocztówki Boratyńskiego i kształt kierownicy roweru, który stoi obok ciebie, to skonstatujesz, że chodzi o ten sam rower! Ja wierzę po cichu, że na zabytkowej, przedwojennej pocztówce wyobrażony jest rower EBECO. A to już kawałek historii Katowic! Firma EBECO powstała w Katowicach około roku 1910 (jak przypuszczam) i należała do Ericha Bernhardta. Stąd marka roweru – E(rich)BE(rnhardt)CO(mpany). Niewiele wiemy o tym człowieku. Wprawdzie w czasie wojny była w Katowicach ulica Bernhardta (obecnie Powstańców Śląskich), ale czy o tego Bernhardta chodziło? Historycy jeszcze nie wiedzą…
- Firma EBECO istniała w okresie międzywojennym jako firma polska…
- EBECO do dziś widnieje na szyldzie pod adresem 3 Maja 34. W samym sercu miasta. To kamienica przylegająca do… nowszej wersji niegdyś nowego dworca kolejowego… Kamienica należy do spadkobierców firmy EBECO, prowadzących biuro i kancelarię zarządzające m.in. tą nieruchomością. Właściciele wrócili do starej nazwy – “EBECO Fabryka Rowerów, Gramofonów i Wyrobów Metalowych, Spółka z ograniczoną poręką” – Spółka z o.o., i mimo że w oficynie nie ma już śladu po produkcji rowerów, to w jednym z gabinetów zgromadzono dawne firmowe wyroby: gramofony, firmową obwolutę płyty, maszynę do szycia, zrekonstruowany rower.
- EBECO to również jest twoja historia!
- Przed dziesięcioma laty, na targach staroci w Bytomiu, znajomy handlarz zachował dla mnie unikatowy szyldzik rowerowy. Lancetowata mosiężna blaszka a na niej po niemiecku: “Groesste Oberschles. Fahrradfabrik, Erich Bernhardt & Co., EBECO Kattowitz O/S”, czyli “największa górnośląska fabryka rowerów…” itd. Kupiłem w ciemno ten szyldzik i odtąd, z ową blaszką w ręku i w głowie zacząłem marzyć o całym rowerze!
- Z dziejami EBECO związany jest też historyczny dokument…
- …mam kopię oryginału, który jest w obecnej firmie EBECO. W 1922 roku, kiedy Katowice przeszły w ręce polskie, firmę Bernhardta przejęli Polacy. Konkretnie – bielszczanie: kupiec Władysław Strzałkowski i aptekarz Wilhelm Schuetzer. Akt notarialny sporządził, potwierdził podpisem… “Konstanty Wolny – notarjusz”! Dokument nosi datę 5 października 1922 roku, a od 13 października 1922 Wolny był już pierwszym marszałkiem Sejmu Śląskiego! W 2012 r. obchodziliśmy Rok Konstantego Wolnego! Dodajmy, że Wolny był też pierwszym prezesem Automobilklubu Śląskiego, a ja jestem członkiem tegoż klubu, Sekcji Pojazdów Zabytkowych, gdzie zajmuję się również archiwaliami.
- Flirt z EBECO zaczął się więc od szyldzika…
- Wtedy zgromadziłem już kilka przedwojennych rowerów, ale wszystkie były niemieckie – Adlery (orły), Diamanty, Naumann, Simson-Awtowelo – a ja chciałem mieć coś polskiego i nawet nie marzyłem o tym, że trafi mi się coś śląskiego! Rower z Katowic?! Marzenie ściętej głowy! I zobacz – stało się! W kilka lat po zdobycznym szyldziku EBECO zgłosił się mój dobry znajomy z Wodzisławia Śląskiego, zbieracz militariów: “Znalazłem na złomowisku kompletny rower EBECO!” Kompletny!? Niewiele wcześniej, na tym samym wysypisku wypatrzył ramę EBECO, ze szczątkowymi elementami roweru. Rama szybko znalazła się w siedzibie firmy, bo jest tam pan Marek, który gromadzi wyroby EBECO i nie tak dawno na podstawie tej ramy zrekonstruował cały rower. Mój 87-latek jest jednak i starszy, no i oryginalny! Mam go dosłownie za swoją krwawicę, bo za odszkodowanie z PZU po dość poważnej operacji… Drugie życie tego roweru zaczęło się wiosną 2009 r. Wyporządzony przeze mnie, postawiony na koła, pierwszą jazdę odbył spod mojego bloku na osiedlu Paderewskiego do bramy kamienicy przy ul. 3 Maja 34 w Katowicach, tam gdzie się narodził w 1925 roku! Oficjalna prezentacja zabytku nastąpiła podczas Nocy Muzeów w Muzeum Historii Katowic, 16 maja 2009 r., a już pod koniec miesiąca towarzyszył w Nałęczowie Grand Prix Langteam MTB, gdzie miał go w rękach Czesław Lang, sława polskiego kolarstwa. Od tego czasu EBECO np. trzykrotnie (2010, 2011, 2012 r.) witał kolarzy na mecie katowickich etapów Tour de Pologne, uczestniczył w wyścigu-czasówce MTB z Mają Włoszczowską, która sfotografowała się z nim podczas warszawskiego finału „Polski na rowery” (2010), prezentowany był podczas II Kongresu Kultury Województwa Śląskiego (2010), w Muzeum Śląskim (2011), podczas Industriady (2011, 2012), brał udział w imprezach Biura ESK’2016 – Katowice Miasto Ogrodów; w Katowicach-Nikiszowcu był na mikołajowym jarmarku, dwóch odpustach św. Anny, dwóch rajdach „Na kole kole Nikisza”; podbił Europę na międzynarodowej Velocipediade’2011 w Lipsku, zdobył tytuł Najciekawszego Pojazdu VIII Parady Pojazdów Zabytkowych Bytom – Tarnowskie Góry, a w maju na I Ogólnopolskim Zlocie Miłośników Rowerów Zabytkowych “RetROWERiada” w Poznaniu tytuł-dyplom Najstarszego Roweru Produkcji Polskiej. A teraz mamy ten najstarszy katowicki rower w „najstarszym bloku” osiedla Paderewskiego, w nowej Izbie/M1 Cyklisty.
- Najstarszy, z pierwszej w Polsce fabryki rowerów?
- Popatrz, mam tu oryginalny przedwojenny kwit sklepowy z firmowego sklepu EBECO – były trzy: w Katowicach, Królewskiej Hucie i Bielsku – a na odwrocie reklama: “(… )Pierwsza polska fabryka rowerów, gramofonów i maszyn do szycia. Warsztaty reparacyjne, własne niklowarnie i emaljowanie. Największy specjalny skład we Województwie: rowerów, maszyn do szycia, maszyn do pisania, gramofonów i płyt (…), instrumentów muzycznych, wózków dziecięcych i części składowych do tychże. Ceny konkurencyjne! Dogodne warunki! (…)” – słowem profesjonalizm i duża skala, jeśli chodzi o produkcję i sprzedaż. Co prawda kolebką polskich rowerów była Łódź, gdzie produkowano pierwsze bicykle, welocypedy itp., ale była to produkcja rzemieślnicza, na małą skalę, toteż możemy przyjąć, iż rzeczywiście pierwszą polską fabryką rowerów – na skalę przemysłową! – była przejęta w 1922 r. od E. Bernhardta, w pełni rozwoju, katowicka fabryka EBECO. Być może jednak palmę pierwszeństwa dzieli z warszawskimi fabrykami rowerów Bronisława Wahrena i firmą „Ormonde”? Za wyjątkowością EBECO niech przemówią jednak także inne moje eksponaty: medal “Pamiątka biegu 105 km o puhar wędrow. F-y EBECO kl. cykl. Katowice 1925” oraz okazały album EBECO z 12. płytami gramofonowymi.
- Patrzę na historyczny śląski rower z rozrzewnieniem: keta (łańcuch) ma osłonę, więc galoty się nie wkręcą, i nie trza ich spinać zicherką, jest tasza (teczka) na ramie, skórzane siodło-zic i torebka narzędziowa, lampa-karbidka… Słowem – kompletne katowickie koło, bo u nos nie jeździ się na rowerze ino na kole! Bajtle pedałowały zaś na ojcowym kole pod rułką! Przypomnijmy też starą, piękną “zabawkę” – obręcz-rajfę do toczenia drutem lub patykiem! Gdzie te podwórka i gdzie te rajfki lub fajerki?
- Ależ mam! I od rajfki z drutem rozpoczynam prezentacje moich rowerów-weteranów. Poradzę też na moim EBECO jeździć pod ramą, pod rułką! Zależy mi na promowaniu rowerów jako protoplastów pojazdów mechanicznych, jako pełnoprawnych ruchomych zabytków techniki. Wszak na początku motoryzacji było – nomen omen – koło!
- To zaś pogodomy. Kto wynaloz koło – to coś, co mo keta, pendale, roma i kołka… Leonardo da Vinci?
- Mówisz o domniemanym szkicu genialnego malarza i wynalazcy? To była jednak podróba, współczesne oszustwo! Już jednak na reliefach odnalezionych na terenach starożytnego Babilonu i Egiptu widać “przodków” późniejszych „rowerów”. Również na witrażu XVI-wiecznego kościoła w Stoke Poges w Anglii jest pojazd przypominający rower… Przyjmuje się, że pierwsze drewniane, na dwóch kołach “maszyny do biegania” pojawiły się we Francji – pojazd de Sivrac’a, potem w Niemczech – von Dreis, i gdzie indziej. A ja jestem ciekaw, co wymyślono np. w starożytnych Chinach, ojczyźnie jedwabiu, papieru, prochu, gdzie również chiński rower byłby naturalną konsekwencją?
- Zapomniałeś o wynalazcach w starożytnym ZSRR!
- Ależ nie! Mam “Historię roweru”, wydaną przez „Wiedzę Powszechną” w 1951 r., gdzie czytamy: „(…) pomińmy konstrukcje, jakie napotkać można w XVIII i na początku XIX w. we wszystkich niemal krajach europejskich (…) Przełomu dokonał chłop rosyjski Artamonow. W 1801 r. na uroczystości koronacyjne cara Aleksandra I przybył on do Moskwy ze wsi położonej na dalekim Uralu, przebywając 2500 km na skonstruowanym przez siebie pojeździe, który posiadał już wszystkie cechy roweru (…)” Nie wiemy, co na to Radio Erewań…
- EBECO i Katowice to małżeństwo bez rozwodów. Ale tu są też i inne rowery, i maszyny do pisania, i…
- …mam 7-8 różnych kolekcji, m.in. opakowań Nivei (patrz wystawy na 100-lecie kremu Nivea w Katowicach i Sławkowie), ale nie uważam się za typowego kolekcjonera. Ponad 50-letnie rowery to… to tylko rowery – i do wystawiania, i do ujeżdżania! Prezentuję je na wystawach, pokazach, ale też startuję w różnych zawodach. Patrz moje dość liczne dyplomy, puchary, podziękowania, nagrody… Pożyteczna zabawa! Od dziecka mi to pisane, bo mam zdjęcie sprzed prawie 60. lat – to ja, na rynku w rodzinnych Żarkach, jadę małym, dziecięcym rowerkiem – damką! Podpisane: “Klasa II b”. Już wtedy jeździłem rowerem, który wyszykował dla mnie ojciec. A później, jako dziennikarz, jak wiesz, dojeżdżałem rowerem do Domu Prasy na katowicki Rynek, a przed emeryturą do oddziałów “Dziennika Zachodniego” w Chorzowie i Sosnowcu. Wtedy też zacząłem szukać korzeni mojego odrestaurowanego motoroweru – na pedały i silnik – Adler-Sachs z 1939 r. Zająłem się maszynami do pisania marki Adler, aż ktoś z Mikołowa zadzwonił w odpowiedzi na ogłoszenie prasowe: “Szuka pan maszyn a ja mam rower Adler!” Pojechałem, mimo śnieżycy, natychmiast! To był rodzynek! Unikatowy, trzybiegowy Adler 55 z 1936 r.! Stałem się “bogaczem”, bo miałem już trzy filary-produkty firmy Adlerwerke z Frankfurtu nad Menem – motorower, kilka maszyn do pisania i rower! Tak zaczęła się moja adleromania. W tej chwili mam prawie 60. adlerów do pisania; byłaś świadkiem wprowadzenia do kolekcji pierwszej elektrycznej, walizkowej maszyny (typ: Portable) z 1969 r., w rzadkim, wściekle pomarańczowym kolorze, nabytej właśnie na Allegro. Rowerów-adlerów mam sześć, z lat 1925-1951, i nadal jeden motorower Adler MF1.
- Adler, adlery ponad wszystko. I słusznie, bo to świetna marka. Szkoda, że nikt nie produkuje dalej rowerów EBECO. Byłaby sława i chwała dla Katowic. Rowery, ba ścieżki rowerowe to hit nowego stulecia! A może by tak katowickie autko EBECO?! Lada dzień będzie nowy dworzec, a pod dworcem taxi EBECO…?
- No, prawdą jest, że rowery dały początek samochodom. Pierwszy “automobil” sprzed 126 lat, to słynny pojazd silnikowy Karla Benza; trójkołowiec z silnikiem francuskim Dion-Bouton. W tym prekursorskim “mercedesie” zastosowano duże koła od trójkołowego roweru… Adler! A jeśli o samochodach, to przed wojną na naszym Śląsku ich nie produkowano, ale skoligacony z właścicielami EBECO inż. Gustaw Różycki skonstruował i produkował – w swojej fabryce maszyn i odlewni żelaza w Katowicach, przy obecnej ul. Tokarskiej – lekki motocykl MOJ, a także rozruszniki elektryczne do ówczesnych polskich Fiatów. Opracował też własny silnik samochodowy z wirującym tłokiem! Po wojnie, pod marką MOT wypuścił 3-4 modele rowerów, m.in. Bałtyk, Wisła, Gromada…
- Ścieżki rowerowe. W świecie robią to bez pudła, ale my po swojemu, wiemy co spartolić. Czy nasi dziadowie też mieli ścieżki rowerowe?
- Na “maszynach do biegania”, welocypedach, bicyklach jeżdżono po ówczesnych ubitych traktach i brukach, płosząc konie, opędzając się specjalnymi szpicrutami i strzelającymi patronami od psów. Pod koniec XIX wieku “rowery” trafiły do specjalnych sal z żyrandolami i kandelabrami, takich jak np. u Heinricha Kleyera, założyciela firmy Adler, na 9. piętrze jego reprezentacyjnego domu handlowego we Frankfurcie nad Menem. Potem wyprowadzono je na półzadaszone-półotwarte welodromy i tory wyścigowe, a nieco później te coraz bardziej rowerowe rowery panowały już niemal wszędzie. I zaczęły się kłopoty! No wiesz, popatrz na ten świetny rysunek Andrzeja Czeczota – wszystkiemu winni Żydzi i cykliści!… Stąd problemy ze ścieżkami rowerowymi, z samochodziarzami i pieszymi, z rowerzystami po piwie “pod celą”, stąd tzw. masy krytyczne itd. itp. Ja pedałuję już prawie 60 lat, bo wtedy nie dotykam stopami ziemi, czuję się wolny, fruwam i… nie narzekam!
- Patrzę z podziwem i wzruszeniem na twoje zbiory variów i akcesoriów rowerowych. Narzędzia, części, dokumenty, zdjęcia, literatura fachowa, medale i odznaki, reklamy, pocztówki, znaczki – prawdziwe dzieła sztuki rowerowej!
- Mam zbiór około 150 kluczy, w większości sygnowanych: Stukenbrok, Panther, Torpedo, F & S, Naumann, polskie Łucznik, Kamiński, Apollo; zbiór ok. 50 pudełeczek na łatki, takich firm jak Continental, Dunlop, Semperit, czy polskich „Apteczek kolarza” z zakładów gumowych w Wolbromiu, Sanoku; zbiór dzwonków, np. “Otto Dula & Co. Kattowitz – Domb”; mam znaczki pocztowe o tematyce rowerowej, etykiety zapałczane, karty telefoniczne; są tabliczki z numerami rejestracyjnymi, bo Sejm RP w 1936 r. uchwalił pierwsze przepisy ruchu i obowiązki dla rowerzystów – mam ich I wydanie, gdzie m.in. jest zakaz jazdy z krową na powrozie, ilustrowany odpowiednim rysunkiem. Tabliczce towarzyszyła Karta Roweru (mam ich kilka) ze zdjęciem, podpisem, marką i numerem roweru. Ten obowiązek podtrzymali w czasie okupacji Niemcy. Bali się Polaków na rowerach. To mogli być łącznicy podziemia, albo wręcz partyzanci. Wśród dokumentów mam oryginalne okupacyjne rozporządzenie z Krakowa, z 6 sierpnia 1942 r., o obowiązku zgłaszania rowerów – pod karą do 1000 zł i aresztu do trzech miesięcy “…o ile nie jest przewidziana kara cięższa”. Podpisany: “Wyższy dowódca SS i Policji w GG, Sekretarz Stanu dla Spraw Bezpieczeństwa – Krueger”. Dzięki zachowanej kopercie wiem z kolei, że katowicka filia Adlerwerke mieściła się w latach okupacji przy Roonstrasse 7, obecnej ul. Sobieskiego 7, pieczęć z “25.01.1942, Nikolai Oberschles.”(Mikołów), znaczek z Adolfem pod wąsikiem. I np. dokument z 5 kwietnia 1945 roku, zezwolenie na poruszanie się rowerem, w języku polskim i rosyjskim: “…Uprasza się władze Wojskowe i Cywilne o ułatwienie przejazdu i nie konfiskowanie roweru nr 112454 marki Tornedo”.
- Za jazdę rowerem, we wrześniu 1945 roku sowieci, na ulicy Damrota, za cmentarzem, a więc niedaleko miejsca, w którym jesteśmy, zastrzelili syna wybitnego działacza śląskiego – Staśka Kowalczyka. Lat 21. Zabili go jednym strzałem. W tył głowy. Poproszę jego siostrę o zdjęcie Staśka…
- Wśród moich zbiorów jest kilkadziesiąt “rowerowych” książek, wydawnictw różnego autoramentu – od literatury fachowej po piękną. Mam też – a propos Adler – prawie wszystkie polskie wydania prac Alfreda Adlera (1870-1937) – tego od Freud-Jung-Adler – bo bardzo prawdopodobne, że swe dzieła o tajnikach psychiki wystukiwał na maszynie Adler, a ciało doskonalił na rowerze Adler. Tego jednak jeszcze nie potwierdziłem… Wśród książek mam np. Józefa Kreta “Harcerze wierni do ostatka”, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1978, a w niej opowieść o najmłodszym śląskim powstańcu, Ludwiku Wacławku, który na rowerze przewoził rozkazy. Jak widzisz, rower był też w służbie narodu. W 1939 roku rekwirowano nie tylko samochody i motocykle, ale i rowery na potrzeby wojska. O, tu jest taki “Dowód pobrania zwierząt pociągowych, wozów, pojazdów mechanicznych i rowerów” z Września’39, z określoną kwotą 80 złotych, do odebrania w banku…
- Z moich rowerowych wspomnień muszę wymienić pana Plotnika. Z wioski Marszołki nad jeziorem Turawskim. Plotnikowi, uczestnikowi powstań, wdzięczni nasi wyzwoliciele chcieli ukraść krowę. A że Plotnik stanął do walki o swoje, to mu sowieci uszkodzili rękę. A i tak Plotnik jeździł na rowerze do kościoła, aż do Kotorza, tyle że po drodze była karczma, więc… droga była kręta! Masz nieprawdopodobny zbiór. Nie tylko rowerów i wszystkiego, co rowerów tyczy, bo również zbiór maszyn do pisania, zbiór Nivei, amonity z rodzimej Jury Krakowsko- Częstochowskiej, i to wszystko na 15 mkw. w trzech pomieszczonkach po zakładzie krawieckim. A starczyłoby tego na małe muzeum! Czas by też na jakąś książkę? A może tak zlot starych rowerów z całej Europy?
- Wyzwoliłem się z zawodu dziennikarza. Kiedy przeszedłem na tzw. wcześniejszą emeryturę – odetchnąłem… Nie łapię za pióro. Basta! Natomiast staram się zachować materialne ślady, używając rąk, bez pióra… I to mi najlepiej wychodzi. W moich rodzinnych Żarkach zostawiłem ślad w postaci uporządkowanych i zabezpieczonych ruin XVIII-wiecznego kościółka, a także np. około 80 nagrobków, które poratowałem tam na cmentarzu żydowskim, jak i katolickim… A jeśli chodzi o wyjście z moją kolekcją w świat, to jestem najprawdopodobniej jedynym jak dotąd Polakiem, który pokazuje się na Zachodzie na forach miłośników zabytkowych rowerów. Zacząłem od dorocznych zjazdów międzynarodowego Adler-Motor-Veteranen-Club, którego jestem członkiem od 2000 r. Uczestniczyłem już w 11. takich zjazdach. Mam na koncie również trzy spotkania-wystawy Fahrrad-Veteranen-Freunde-Dresden i trzy Diamantfahrer-Treffen. W Niemczech jest też co roku słynna Velocipediade. Zjeżdżają miłośnicy rowerów z co najmniej pięciu europejskich krajów, a ja byłem na trzech – Berlin, Varel, Lipsk – i ostatnio zaprezentowałem tam chyba pierwszy raz polski rower – nasze katowickie EBECO! A dla zabawy demonstrowałem swoją na tym rowerze specjalność – jazdę pod ramą, pod rułką! Były zaskoczenie i rozbawienie! U nas inicjatywę rowerowych zlotów podjął po raz pierwszy w tym roku Poznań. I ja tam byłem, trzy dyplomy – I, II, V miejsca – zdobyłem!
- Rowery, maszyny… a za tobą, na szafeczce stoi piwo Adler!!!
- Piwo jest niemieckie, z rodzinnego browaru w Zuzenhausen, za to stojąca obok wódka Adler jest z bielskiej wytwórni (1827 r. to początek produkcji), ale chyba już jej nie wytwarzają. Kiedy była w maleńkich, 200-gramowych flaszeczkach, to po kilka(-naście) sztuk zawoziłem do Niemiec, na zloty adlerowców, jako Kraftstoff-paliwo do ich adlerów. Co ja im z Polski mogłem przywieźć?! A ja – nie uwierzysz! – nigdy tego Adlera nie przetestowałem. Moja tu półlitrówka już od prawie 10. lat robi za szacowny eksponat muzealny, z niebieskim orłem na tle czystej…
- A nad nim na ścianie prześliczna błękitna damka Diamant!
- Z dawnego i obecnego Chemnitz, a DDR-owskiego Karl-Marx-Stadt! Jedyna niemiecka fabryka rowerów, która kontynuuje nieprzerwanie produkcję rowerów od założenia po dziś. Przed dwoma laty byłem z moimi czterema Diamantami na jubileuszu 125-lecia firmy. Ta 74-letnia damka – w pełni odrestaurowany Diamant 69 z 1938 r. – była swego czasu reklamowana jako “Die Schoene aus Sachsen” – piękność z Saksonii. I tak nadal jest wszędzie zauważana.
- My tu o rowerach z Karl-Marx-Stadt, a uciekł nam Wyścig Pokoju!
- Mam i w tym wątku sporo eksponatów – medale, znaczki i pocztówki, przeróżne wydawnictwa… O, na przykład książeczkę dla dzieci z serii „Poczytaj mi mamo”, z pieczątką Przedszkola nr 1 Huty Batory, którą warto by, dla rozśmieszenia serc, poczytać kiedyś na spotkaniu z Czytelnikami. Zacytujmy choć trochę: “Przemknął samochód jeden i drugi / już słychać sygnał krótki i długi / wóz ciężarowy znikł na zakręcie / biały gołąbek na transparencie (…) Barwne koszulki, białe numery / pędzą jak wicher srebrne rowery / okrzyk przez wioskę biegnie szeroko / brawo, sportowcy, niech żyje Pokój!(…)” – Czesław Janczarski „Wyścig Pokoju”, Nasza Księgarnia, Warszawa 1955. I jeszcze zabawniejsze wydawnictwo: “Kronika Wielkiego Wyścigu” (czterech pierwszych WP, 1948-1951) autorstwa K. Małcużyńskiego i Z. Weissa, Książka i Wiedza, Warszawa 1952. Zacytujmy: “(…) Na każdym kilometrze uczestnicy Wyścigu Pokoju oglądali twórczą, pokojową pracę (…) krajów budujących podstawy socjalizmu. (…) Sportowcy wszystkich krajów, chcąc wyrazić swą solidarność i wdzięczność, przyrzekali jedno: Gdy wrócimy do naszych krajów, do naszych domów, jeszcze silniej, jeszcze mocniej, z jeszcze większą wiarą i zapałem walczyć będziemy o pokój. (…)”
- Najcenniejszy dyplom?
- To ten, który otrzymałem po spotkaniu w tegoroczny Dzień Dziecka, w szkole dla uczniów specjalnej troski – ZSS nr 8 w Tychach. Nigdy dotąd nie widziałem tak szczególnego, prawdziwego, radosnego zainteresowania detalami moich starych rowerów… Wspaniałe dzieciaki!
- Na zakończenie naszego spotkania w Izbie/M1 Cyklisty coś ci opowiem. Otóż inżynier Henryk Adler, były wiceprzewodniczący Rady Miasta Katowice, kiedy powiedziałam mu o twojej kolekcji adlerów, prosił zapytać, czy masz choć jedną szewską maszynę Adler?! Bo jego ojciec miał! A widzisz, nie masz! Nie masz, bo to nie produkt Adlerwerke z Frankfurtu n. Menem tylko innej firmy Adler. Ale nie masz też ani jednego “welocipieda” z miasta, skąd twój od XVI wieku, po Mamie ród – z Fastowa na Ukrainie. 60 kilometrów od Kijowa. Gdyby tam poszperać, to znaleźlibyśmy majątek na dwu kołach. Czas ruszyć, Wojtku, w drogę! Przed kilkoma laty towarzyszyłam pielgrzymce młodych fastowian na spotkanie z papieżem Benedyktem XVI, w Kolonii. Od granicy polsko-niemieckiej młodzi pielgrzymi jechali na rowerach. Bardzo starych, pewnie bardzo zabytkowych…!
- Dziękuję za rozmowę.