Właściciel blogu czy forum internetowego pod groźbą odpowiedzialności karnej musi cenzurować wpisy przed ich umieszczeniem w sieci – uznał sąd w Tarnowie.
- Dla wolności słowa i wolności prowadzenia działalności gospodarczej to dramat – mówi Małgorzata Szumańska z fundacji Panoptykon zajmującej się wolnością internetu.
Jeśli taka interpretacja prawa się przyjmie, to właściciele forów i blogów, chcąc uniknąć procesów, płacenia zadośćuczynień, a nawet pójścia do więzienia, będą musieli albo zablokować możliwość wpisów, albo zainwestować w cenzorów. Stać będzie na to tylko duże firmy. W dodatku na wszelki wypadek mogą blokować wszelkie krytyczne wypowiedzi. Więc koniec wolności debaty w internecie! Przynajmniej na serwerach zarejestrowanych w Polsce.
W zeszłorocznych wyborach samorządowych na blogu radnego z Ryglic pojawił się anonimowy wpis, że rodzina ubiegającego się o reelekcję burmistrza ma związki z mafią. Wisiał w sieci kilka minut, zanim właściciel blogu go usunął. Usuwał go jeszcze – równie błyskawicznie – kilkakrotnie. Jednak burmistrz wytoczył mu proces w trybie wyborczym o naruszenie dóbr osobistych. Sąd przyznał burmistrzowi rację – wpis naruszał jego dobra.
Burmistrz wybory przegrał. Winą za to obciążył blogera. I wniósł kolejny pozew o ochronę dóbr osobistych, tym razem w normalnym trybie. Sprawę sądził ten sam sąd – Okręgowy w Tarnowie. Wyrok identyczny: treść wpisu była nieprawdziwa i naruszała dobra osobiste, więc “nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego”. Nigdy to znaczy nawet na kilka minut. Sąd uznał, że blog prowadzi się na własne ryzyko. I skoro ktoś dopuszcza możliwość dodawania wpisów przez nieograniczoną liczbę osób “w ilościach, których w dodatku sam nie jest w stanie przefiltrować”, to ponosi za treść tych wpisów odpowiedzialność.
Bloger musi opublikować przeprosiny na łamach lokalnego dodatku “Dziennika Polskiego”, zapłacić 1 tys. zł zadośćuczynienia i koszt procesu – 650 zł. Sąd oddalił żądanie burmistrza – 10 tys. zł zadośćuczynienia.
Sprawę monitorowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Złożyła opinię przyjaciela sądu, w której argumentowała, że ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie wymaga od operatora stosowania cenzury prewencyjnej, a jedynie usuwania bezprawnych wpisów, kiedy dowie się o ich istnieniu. W praktyce – jeśli ktoś, kto np. czuje się obrażony, tego zażąda. Jednak sąd w Tarnowie stwierdził, że ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie odbiera obrażonemu możliwości dochodzenia jego praw. – Sąd potraktował blog jak np. publikację w gazecie, gdzie redaktor decyduje, co zamieścić. Wyraźnie nie rozumie specyfiki internetu, który jest na bieżąco tworzony przez użytkowników – mówi Dorota Głowacka z Obserwatorium Wolności Mediów Helsińskiej Fundacji, która obserwowała proces.
- Wyrok wymaga wprowadzenia cenzury prewencyjnej, która w dodatku nie ma oparcia w prawie. Na jakiej podstawie prywatna osoba miałaby decydować, co jest, a co nie jest zgodne z prawem? Nie mówiąc już o tym, że trudno przewidzieć, czym ktoś poczuje się obrażony – mówi Szumańska. – Poza tym trudno wyobrazić sobie debatę na forum internetowym w sytuacji, gdy każdy wpis musi czekać, nie wiadomo jak długo, na ocenę cenzora. Ten wyrok zagraża też wolności gospodarowania, bo oznacza obciążenie pośredników internetowych kosztami zatrudnienia ludzi i zakupu technologii umożliwiających cenzurę – dodaje.
Dziś administratorzy dużych forów internetowych instalują oprogramowanie, które automatycznie zatrzymuje słowa klucze – wulgarne, obraźliwe lub takie, które mogą świadczyć, że wpis jest mową nienawiści. Angażują moderatorów – etatowych i społecznych. Ale moderatorzy reagują już po pojawieniu się wypowiedzi na forum, a więc nie chroniłoby to przed odpowiedzialnością. W dodatku jest poważna wątpliwość, czy taka obowiązkowa kontrola prewencyjna nie narusza konstytucyjnej wolności słowa.
Od wyroku tarnowskiego sądu będzie apelacja. Być może pełnomocnik radnego-blogera z Ryglic złoży wniosek, by sąd apelacyjny zadał w tej sprawie pytanie prawne Sądowi Najwyższemu. Można to zrobić, jeśli jakieś przepisy powodują rozbieżne orzeczenia sądów – a tak jest w sprawach blogów. Np. Sąd Okręgowy w Słupsku w 2009 r., uniewinniając administratora portalu Gazetabytowska.pl, stwierdził, że umożliwienie internautom komentowania artykułów na forum podlega ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, a ona wyłącza odpowiedzialność, jeśli administrator zareaguje na post, który już pojawił się na forum.
“Wyborcza” sprawa radnego-blogera z Ryglic jest już w Trybunale w Strasburgu. Trafiła tam, z pomocą Helsińskiej Fundacji, po pierwszym wyroku w trybie wyborczym. Być może więc to Strasburg ustali polski standard wolności słowa w internecie.