Na co dzień jest tyle powodów do narzekania, że z tym większą radością chcę ogłosić naprawdę dobrą nowinę. Stało się coś bardzo sensownego. Kilkanaście osób z bardzo odległych od siebie światów uratowało bibliotekę. I to jaką! Ile może być wart księgozbiór, w którym są książki z XVI i XVII w.? I który liczy, bagatela, 19 tys. książek, czasopism i tytułów prasowych gromadzonych przez 55 lat przez kolejne stowarzyszenia dziennikarskie. Od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich do Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej. Nie ma w kraju drugiej tak cennej kolekcji. Bardzo ważnej, zwłaszcza dla dziennikarzy, medioznawców, historyków prasy i studentów dziennikarstwa. Dla nich ten zbiór to prawdziwa gratka.
Możliwość kontaktu z kolekcją unikalną i bezcenną. Bezcenną, bo wiele książek i roczników czasopism i gazet ma już tylko otwarta przed paroma dniami Biblioteka Dziennikarzy Polskich. Jej powstanie to materialny dowód na to, że grupka entuzjastów może wszystko. I szczęśliwy finał historii, która mogła się skończyć zupełnie inaczej. Bo utrzymanie biblioteki, choć tak cennej, przekraczało możliwości Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, które biedniejsze od myszy kościelnej nie było w stanie zapewnić księgozbiorowi znośnych warunków przechowywania i udostępniania jej zainteresowanym. A chętnych do pomocy nie było.
Przekazanie zbioru w dobre ręce długo okazywało się zadaniem nie do zrealizowania. Urzędnicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego przez lata, na przekór nazwie resortu, umywali ręce, bo przecież zadawanie się ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy RP nawet w najsłuszniejszej sprawie, groziło gniewem jakiegoś partyjnego przygłupa, który akurat trafił na fotel ministra. Samorządowcy odpisywali, że sami piszczą z biedy. Kolejne biblioteki, do których zwracano się z prośbą o pomoc, odpowiadały, że same chętnie coś oddadzą. I tak by trwała ta beznadzieja, gdyby nie spotkanie w kawiarni “Czytelnika”, która od lat jest wymarzonym miejscem do rozmów o książkach. Pomoc w znalezieniu rozwiązania zaoferował wówczas Stefan Bratkowski.
Zaczął chodzić za sprawą. I wreszcie coś drgnęło. Szczęśliwym kluczem do sukcesu okazała się pani Grażyna Zgoła, dyrektor Biblioteki Publicznej na Mokotowie. Osoba niezwykła, bo nie dość, że kochająca książki, to jeszcze bardzo sprawny menedżer. Powiedziała, że zagospodaruje zbiory dziennikarskie, i słowa dotrzymała. Bardzo w tym pomogły władze stolicy z wiceprezydentem Włodzimierzem Paszyńskim. Okazało się, że jednak można było uratować cenne zbiory. Powstała Biblioteka Dziennikarzy Polskich. Już nie jednego, choć dużego stowarzyszenia, ale całego środowiska medialnego. Biblioteka dla pasjonatów. Dla ludzi ceniących stare książki, kunszt edytorski wydawców, archaiczny język, a nawet ten specyficzny zapach książek po przejściach. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP spełniło swoją powinność wobec środowiska. Biblioteka trafiła w najlepsze z możliwych ręce. Ma szansę na dalszy rozwój. Dyrektor Zgoła chętnie bowiem przyjmie kolejne zbiory. Nowi darczyńcy będą bardzo mile widziani. A skoro dziennikarze mają wreszcie wspólną bibliotekę, to może już czas na kolejne wspólnotowe kroki. Zwłaszcza że w dzisiejszym świecie mediów, w którym rządzi wykres z dochodami dla właścicieli, podzielone i skłócone środowisko dziennikarskie jest w dziecinny sposób ogrywane. Ze szkodą przede wszystkim dla jakości mediów.
Jerzy Domański